Zakończenie to istna perełka. Fenomen niemal w każdym calu. Perfekcyjnie zagrany, perfekcyjnie napisany scenariuszowo, świetnie prezentujący się dla oczu widza i na szczęście unikający chamskiego Cliffhangera. Francis osiągnął swój cel. Rozstajemy się z nim w chwili jakże znamienitej chwały, w momencie, w którym napawa się tym, nad czym tak ciężko pracował. Zarówno Frank jak i widz doskonale wiedzą, że była to droga "po trupach do celu". I to czuć, zarówno w tych wymownych spojrzeniach jak i w uczuciu ulgi, że wreszcie ta pokręcona droga dobiegła końca. Niestety dla Underwooda, nie wie on o tym, co i dlaczego spotkało Douga. Zapowiada się równie fenomenalny sezon 3.
Co mi się podobało w tym 2 sezonie?
Na pewno zupełne odmienne spojrzenie na Claire. To kobieta niesamowicie silna, ułożona i skupiona. O ile Frank jest bardziej zmotywowany, o tyle Claire jest bardziej drobiazgowa w tym co robi. Odcinek, w którym podczas wywiadu na żywo powiedziała o gwałcie - dla mnie absolutny szok. Normalnie miałem otwartą szeroko gębę i za głowę się łapałem. A takich scen w sezonie 2 miałem więcej. (Śmierć Zoey, potyczki Raymonda z Francisem, trójkącik z Meechumem (sic!), rozmontowanie prezydenta, śmierć Douga itd).
Powolna droga ku autodestrukcji Douga. Człowiek-robot z pierwszego sezonu w tym zyskał znacznie więcej ludzkich cech. Wiedziałem od momentu zarysowania jego wątku w bardziej ludzki sposób, że spotka go marny los, jednak nie byłem przygotowany, że stanie się to właśnie tak. Wielka strata dla serialu, ale wiem też, że tak miało być.
Relacja Underwood-Prezydent-Raymond Tusk - Arcydzieło. Scenariuszowe jak i aktorskie. Dodawać nic nie będę.
Jak zwykle w tym serialu - zwracanie się Franka bezpośrednio do widza. Mam wrażenie, że scenarzyści czy kto tam był za to odpowiedzialny przemyśleli sobie bardzo dokładnie kiedy i jak Frank ma zwracać się do widza, bo było tego znacznie mniej, jednak jak już było, to za każdym razem wywoływało ten sam efekt.
I znowu, kolejny serial, w którym kibicujemy takiemu sukinkotowi, że po opadnięciu emocji człowieka łapie myśl "ja pierniczę, kolejny krok ku byciu wzorowym socjopatą". Ale w moim odczuciu super, że człowiek ma okazje właśnie dzięki serialom pałać pozytywnymi uczuciami do morderców, manipulatorów, przestępców i ogólnie do ludzi, których w normalnym życiu uważałby za najgorsze barachło naszej planety. To taki fenomen, który trudno ogarnąć, pozwalający na szczęście inteligentnemu widzowi dobrze się bawić i łapać dystans. A właśnie Underwood jest niekwestionowanym królem manipulacji, intryg, krętactwa, kłamstw. Przy nim Sawyer z "LOST", Harvey z "Suits" i cała zgraja z "Gry o tron" to szczeniaki Chihuahua przy Dobermanie. Ta postać wywołuje w człowieku obrzydzenie, jednak ma w sobie coś, ( i przypuszczam, że nie jest to tylko rewelacyjny Kevin Spacey
) co powoduje, że mimowolnie się mu kibicuje. Bo nie sposób nie przyznać mu genialności, inteligencji i umiejętności spadania na cztery nogi. Najbardziej przerażające jest to, że tacy ludzie jak Underwood są jak najbardziej realni, co w moich oczach czyni ten serial jeszcze lepszym. Świetna rzecz, po prostu.