Druga połowa równie dobra co część 1, choć inna, bo 8 i 9 odcinek to zamykanie pozostałych wątków i to dość szybko co mnie zaskoczyło. Zresztą 9 odcinek ogląda się jak finał serialu, a odcinki 10-13 są dla Saula tym czym był film El Camino dla Pinkmana, taki czarno biały epilog co się działo z Saulem po BB. Dostajemy prequel w dwóch odcinkach drugiej połowy, a potem sequel BB. Więc jakby ktoś chciał oglądać BB i BCS to jednak lepiej BB wpierw, bo dużo spoileruje się z BB w BCS w 6 serii. Ewentualnie można oglądać tak, BCS sezony 1-6, ale do 6x09, a potem BB i El Camino, a po filmie o Pinkmanie odcinki Saula 6x10-13.
Ale skupię się na dwóch ostatnich odcinkach. Dobry odcinek Saula (11 odcinek to jedyny, który mi nie podszedł z całej 6 serii), ale wiadomo było, że skoro będzie Kim o czym się mówiło przed emisją, to musi być dobrze. Choć jest to jeden ze smutniejszych odcinków. Nie mam nic przeciwko, jeśli więcej nie pojawi się Seehorn i dostaliśmy właśnie pożegnanie z Kim. Choć zakończenie jej wątku, jeśli nim jest, to jest mocno depresyjne, ale pasuje mi taki finał.
Dobrze że nie poszli w to co wielu podejrzewało, bo nie każdy z wątków musi się kończyć śmiercią. Pasuje mi to, bo BCS to nie jest do końca taki serial jak BB, bardziej to dramat psychologiczny z elementami gangsterki i komedii, w którym jest więcej momentów, w których (niby) się nic nie dzieje. Ważniejsze jest w BCS to co się dzieje z bohaterami w ich głowach, a nie wzajemne wykańczanie się bandziorów. Poszli z wątkiem Kim w logiczne rozwiązanie i ja to kupuję.
Dobrze że dostaliśmy epilog po ostatniej scenie z Kim w dziewiątym odcinku, który był finałem serialu, że dopowiedziano pewne rzeczy, bo bez tych scen z 12 odcinka wątek Kim wydawał się jakiś taki niepełny. Uwielbiam moment podpisywania papierów rozwodowych przez Kim i Saula, to jak się zachowują w tej scenie.
A co do przyszłości, to widzimy w jakie piekło trafiła, jakie prowadzi puste, pozbawione nadziei życie, dosłownie wegetuje, nie potrafi podejmować zwykłych decyzji. Uważam, że tylko twórcy BCS i BB potrafią pokazać najbardziej nudne życie tak by interesowało i trzymało w napięciu, a tak było ze scenami z życia Kim.
Najlepsza scena z Seehorn to przyznanie się do winy i załamanie w autobusie. Podobają mi się też takie drobne momenty w odcinku, jak np. ten, gdy widzimy kto zastąpił Mike'a w jego pracy, czy scena z Kim w busie (mam na myśli też ten moment, który łatwo przegapić, z ręką).
A co do Saula to gościa nie cierpię od 10 odcinka 6 serii, ale końcówka 12 odcinka, licząc też Breaking Bad, to pierwszy raz, gdy przeraził mnie.
Tak jak Walta od początku uważałem za dupka i dziwiłem się, że widzowie dopiero pod koniec BB odkryli komu kibicowali przez lata, to Saul był inną postacią, bardziej komediową, inny miał charakter, a w końcówce 12 odcinka przez chwilę uwierzyłem, że babcię udusi.
Byłoby to w pewnym sensie powrót do początku BCS, bo serial zaczął się od tego, że pomagał babciom. Ale dobrze, że tego nie zrobił, bo to nie jest taka postać jak Walt. A gdy powiedziała babcia, że mu ufała, to jakieś oznaki (dawnego) człowieczeństwa w Saulu się załączyły. Choć byłem pewien, że jak Saul ucieknie, to w tym momencie babcia umrze na zawał pod wpływem tego co się stało.
A do sceny z Aaronem Paulem to mogło by jej nie być. Myślałem, że nie potrafił wejść w swoją rolę w poprzednim odcinku i później będzie lepiej, ale wcale nie jest lepiej. Każda inna scena w 12 odcinku jest lepsza od tej z Jessim,
w której interesujące jest tylko to co mówi mu Kim, ale możemy się tego domyślić ze sceny podpisywania papierów, co myśli o Saulu.
Gość całkowicie się zmienił, nie tylko fizycznie, ale nawet głos ma inny. W Paulu nie zostało nic z dawnej energii Jessego. W El Camino aktor podobał mi się, ale w filmie grał Jessego po przejściach, po tym co go spotkało, a nie z początku BB. Pamiętam, że jak były jakieś sceny retrospekcji w filmie, to tego późniejszego Jessego z ostatnich sezonów. Ale też Paul to nigdy nie był tak dobry aktor jak Cranston, mówię to mimo całej mojej sympatii do aktora.
Dobry finałowy odcinek, a nawet bardzo dobry, choć zrobili zagranie trochę podobne jak z Walterem w finale.
W ostatnich odcinkach sugerowali, że Saul to dupek, znienawidziłem go, ale w przedostatnim odcinku dali delikatny przebłysk, że gdzieś tam jest Jimmy, bo nie udusił babci, więc to ma sens co się stało w finale, ale przyznam, że tak Gould rozpisał scenariusz, że uwierzyłem, że gość całkowicie się stoczył i chce wkopać Kim. Pomyślałem co za drań, a jak opowiadał przed sądem to myślałem, że to szopka, żeby wzbudzić litość, tak jak kiedyś mówił o swoim bracie przed komisją, a zrobili odwrotny numer, bo mówił szczerze.
Nabrali mnie, bo nie wierzyłem w ani jedno słowo Jimmy'ego/Saula/Gene'a w sądzie. Myślałem że cwaniakuje dla swoich celów i w sumie tak, ale nie poszli z tym wątkiem w tą akurat stronę co zakładałem. A czego by o Jimmym nie mówić, to nie jest dupek Walt z wielkim ego, co przypomnieli też w finale jaka to była postać grana przez Cranstona.
Po zastanowieniu się po seansie nie dziwi mnie takie a nie inne zakończenie, nie cyniczne, bo Gilligan i Gould, mimo tego ilu skończyło martwych w BB i BCS, to na koniec bohaterowie ich produkcji nie staczają się całkowicie. Dostają szanse na odkupienie przynajmniej w małym stopniu i na zaakceptowanie swoich czynów, zrozumienia tego kim się było/jest.
Choć nie jestem pewien dokładnie, w którym momencie Jimmy'emu się odmieniło. Chyba jak spojrzał na Kim w sądzie to wtedy do niego dotarło co ma zrobić, bo wcześniej, jak dowiedział się co zrobiła, to chyba jednak chciał się zemścić. Choć z drugiej strony co takiego by miał nowego powiedzieć, żeby bardziej pogrążyć Kim?
Dla mnie ma sens ta przemiana w Saula i z powrotem w Jimmy'ego, bo jak odeszła żona, to poszedł na całość w Goodmana, a gdy dowiedział się co zrobiła i zauważył, że go słucha, to postanowił ją odzyskać, że chociaż ona będzie o nim dobrze myśleć. Świetnie Rhea zagrała reakcję Kim na to co mówi Saul w sądzie tym prawie niezauważalnym uśmiechem.
Słodko gorzko się zakończyło, a przez retrospekcje to finał kojarzył mi się trochę z Opowieścią Wigilijną, a postacie z tych scen to trochę są jak duchy z powieści Dickensa. Dostaliśmy ładne i wzruszające zakończenie całości.
Ale przyznam, że myślałem do końca odcinka, iż ostatnią sceną będzie jak siedzi Saul sam w celi i zasugerowane, że nabrał Kim, która wierzy, że powrócił Jimmy, ale my wiemy, że to nie jest prawda, taki podwójny twist. Facet tyle kręcił, że do końca odcinka nie byłem pewien na 100%, czy jest szczery sam ze sobą i z Kim, czy scenarzyści nie walną kolejnego twistu na zakończenie.
A czym dalej od obejrzenia to coraz bardziej doceniam w jaką stronę poszli w finale. Finał BB nie spodobał mi się aż tak jak wielu widzom, był to odcinek ok, ale wcześniejsze z finałowej serii BB były lepsze i mocniejsze. Finał Saula lepiej mi wszedł od finału BB. Za całą serię szóstą postawię
8.5/10.