Niby jest wątek o Tolkienie, ale mimo wszystko może jednak odświeżę ten temat, jako że w tamtym o filmie dawno nie dyskutowano (zresztą tamta dyskusja nie powinna była mieć w sumie miejsca, bo wątek w działce literackiej jest
).
W każdym bądź razie - wczoraj zobaczyłem wreszcie ostatnią część Hobbita. No i cóż, nie powiem, ogląda się to nieźle (pierwszą godzinę nawet bardzo dobrze), ale generalnie "Bitwa Pięciu Armii" powiela minusy całej trylogii. To rozciąganie wszystkiego w czasie, ta chęć poprawiania Tolkiena, te groteskowe wręcz zdolności niektórych bohaterów (wszystko przebija oczywiście Legolas), z czego wynika skrajne efekciarstwo...
Ale, jak powiedziałem, z początku oglądało mi się to bardzo dobrze, chociaż pierwsze 12 minut powinno było znaleźć się w poprzedniej części. Wystarczyło przecież tylko skrócić bezsensownie długą bitwę krasnoludów ze Smaugiem... No ale po co, skoro "Hobbit" stał się mini-serialem, to cliffhanger musiał być... Najbardziej w całym filmie podobało mi się takie domykanie wątków, by zgrabnie powiązać "Hobbita" z "Władcą pierścieni". Czyli coś, czego w książce nie było i być zasadniczo nie mogło. Choćby ostatnia scena. Albo nawiązanie do postaci Aragorna. No i - przede wszystkim - potyczka w Dol Gurdul. Choć wydaje mi się bezsensowne, by Galadriela (Elfica) dysponowała taką mocą, by przegnać Saurona (Majara)
Zwłaszcza, gdy obok stał Saruman, niejako z definicji potężniejszy (Czarodziej, najpewniej również Majar, o ile pamiętam). Przymykam na to oko, podobało mi się po prostu zamknięcie tego wątku, samo wspomnienie postaci Morgotha, a o demonicznej Galadrieli wolę nie pamiętać.
Zawiodła mnie niestety sama bitwa. W którymś momencie schodzi ona na plan dalszy, a kamera zaczyna się koncentrować na serii indywidualnych pojedynków. Czy tych 5 armii naprawdę brało udział w jednej bitwie, można by spytać? Przybycie orłów niby ukazane, ale ginie gdzieś w cieniu, podczas gdy był to decydujący moment bitwy. Beorn tylko gdzieś mignął. Nie tak to miało wyglądać moim zdaniem.
Pomimo wielu głupot, całość mimo wszystko oglądało się dobrze. Z jednej strony trylogia "Hobbita" jest o 2 klasy słabsza od "Władcy...", z drugiej jednak udowadnia, że niosła ze sobą niemalże ten sam potencjał, co wcześniejsza, ale z powodu chciwości producentów otrzymaliśmy produkt rozmyty, rozciągnięty w czasie, ze sporą ilością niepotrzebnych scen, które najpewniej wyleciałyby w czasie montażu, gdyby zdecydowano się na dwa filmy.