Tu nie chodzi o mobilizacje (no dobra, o to też trochę), ale o to, czy znajdą się ludzie chętni dyskutować. Założyłem wątek Toolowi i na razie sam nie miałem kiedy dorzucić tam swoich trzech groszy (chociaż to bardziej problem lenistwa jest chyba jednak). Z Pink Floyd podobnie, a chętnie bym się pokłócił, bo baaardzo lubię The Final Cut
Do At the Drive-In zrobiłem kiedyś jakieś podejście, ale widać nie był to dobry moment, bo zupełnie mnie nie zainteresowało. Obiecuję sobie, że wrócę, ale jakoś dotąd nie miałem mobilizacji. Swoją drogą epka
Tremulant Mars Volty, wydana jeszcze przed pierwszym albumem też do mnie nie trafiła prawie zupełnie.
"De-loused in the Comatorium" pokochałem praktycznie od pierwszego przesłuchania, nawet jeśli nie bez zastrzeżeń. Do dziś uważam, że do zdecydowanie najlepsza płyta grupy: eksperymentalna, choć nie przekombinowana, progresywna w dobrym i właściwym tego słowa znaczeniu a przy tym wszystkim melodyjna.
Debiut bardzo lubię (notabene starsze płyty Mars Volty mają tę zaletę, że można je kupić za małe pieniądze - trzy pierwsze pojawiają się w różnych Saturnach i Media Marktach, a także w sieci poniżej 20zł, nie wiem jak z Bedlam, bo upolowałem kiedyś na allegro jakąś specjalną edycję i już się nie interesowałem) i rozumiem, że może się podobać, bo jest bardzo spójny, a przy tym Rick Rubin zadbał, by brzmienie było naprawdę bardzo przyjazne (jak na szaleństwa Mars Volty w każdym razie). W zasadzie zgadzam się ze wszystkim, co na jego temat napisałeś, choć nie umiem wytypować jakichś wyraźnie ulubionych utworów na tej płycie. Początek jest z pewnością bardzo mocny i przejście między dwiema pierwszymi pozycjami
miażdży suty (że tak sobie pozwolę komuś ukraść określenie).
A z kolei Frances The Mute długo mi nie podchodziło. Podobał mi się początek płyty, uwielbiam zaśpiewany po hiszpańsku L'via L'viaquez, ale całość mi się rozmywała. Dopiero ostatnio doceniłem te psychodeliczne i ambientowe odjazdy, wprawdzie nadal uważam, że trochę brakuje spójności tej płycie (Mars Volcie służą koncepty, a Frances koncept-albumem nie jest), ale jest w porządku. Amputechture długo uważałem za najlepszy album. Jest spójny, jest, tak jak debiut, wypełniony świetnymi melodiami, ponadto kompozycje są rozbudowane i ciekawe (wręcz jeszcze bardziej progresywne), dwa utwory są po hiszpańsku (co jest dla mnie dużym plusem, bo brzmienie tego języka świetnie pasuje do ich muzyki), generalnie jest tu wszystko. The Bedlam in Goliath stanowił spore wyzwanie, bo jest przeprodukowany i hałaśliwy. Początkowo więc niezbyt mi wchodził, ale w końcu rozgryzanie tego galimatiasu stało się bardzo zajmujące. Rytmiczna warstwa płyty morduje jak sto rozgrzanych do białości karabinów maszynowych, tego co się dzieje w Cavalettas, już choćby na samym początku, nie oddadzą żadne słowa, czyste szaleństwo. Płyta jest długa i wysłuchanie jej uważnie w całości powoduje niezłe zmęczenie, ale warto, bo to trochę jak ze świetnym koncertem - im bardziej wycieńczony człowiek z niego wychodzi, tym lepiej się na nim bawił. Czy to przyjemność na granicy masochizmu? Być może trochę, ale ja uważam, że nie ma tu przesady (jeśli ktoś się w tej kwestii nie zgadza, niech posłucha
Unexpect - tego to ja zupełnie nie ogarniam i chyba mi nie zależy). O pozostałych dwóch płytach pisałem już wcześniej.
Nie mam pojęcia jak można ocenić Amputechture na 6/10, starając się zachować spokój mogę tylko napisać, że chyba rzeczywiście dobrze się w tę płytę nie wsłuchałeś, podobnie z Bedlam in Goliath. O Octahedron to już mi się nawet nie chce kłócić dłużej. Omar mówił, że podoba mu się zmiana stylu, podejścia do muzyki i, co za tym idzie, zmiana fanów, więc jeśli ktoś ma wobec nich jakieś konkretne oczekiwania, prędzej czy później się zawiedzie. Sęk w tym, by dać każdemu kolejnemu dziełu oddzielną szansę, jeśli zespół ma robić wciąż coś ciekawego i jakoś się rozwijać, nie można traktować go jak konia, który pojedzie, gdzie mu wskażemy, a raczej przewodnika, który zabierze nas w ciekawą podróż.
Tak wiele razy się już naciąłem, bazując na swoich oczekiwaniach i wyidealizowanej wersji nowego materiału, który miałem otrzymać od wielu zespołów, odkrywając potem, że coś zupełnie odmiennego też może być dobre, że staram się sobie teraz nie pozwalać na zbyt wybujałe oczekiwania
W przypadku Mars Volty jest to bardzo adekwatne.
A co do tekstów, to staram się ogarnąć jakiś ogólny zamysł, ale to co wypisuje Cedric trudno wręcz potraktować poważnie. Z nową płytą jest tak samo - niby fragmenty są dość jasne, ale nie składa mi się to w żadną całość, a są też momenty, że kompletnie nie wiem o co mu chodzi. Już pomijając oczywisty fakt, że czasami nawet przy bardzo intensywnym korzystaniu ze słownika trudno jest jakoś to przełożyć na ludzki język.