Strony: [1]   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Groza książkowa z życia wzięta  (Przeczytany 1061 razy)
Stary_Zgred

*



WWW
« : Grudnia 07, 2012, 16:03:13 »

W przypadku, gdyby założony przeze mnie temat wydawał się niestosowny, lub zakotwiczony w niewłasciwym dziale, prosze o pomoc w jego przeniesieniu, ewentualnie - usunięciu.

Podczas poszukiwań książkowej grozy, trafiamy od czasu do czasu na pozycje o wyraźnym zabarwieniu dokumentalnym, które wszakże umieją porwać niczym powieść lub zbiór opowiadań. Tyczą się one zjawisk z życia codziennego, nierzadko tak nieprawdopodobnie wstrząsających, że na kanwie ich treści mogłyby powstać liczne horrory.

Jeśli moderatorzy pozwolą, chciałabym zapoczątkować w dziale stricte literackim, temat poświęcony takim właśnie książkom oraz zachęcić użytkowników forum do dzielenia się wiedzą na ich temat. Aby zaś wyjaśnić, o jakie książki mi chodzi, pozwolę sobie przedstawić recenzję niedawno przeczytanych "Dziejów kanibalizmu":

"Choć zjadanie bliźnich nie jest dziś w modzie, to od czasu do czasu docierają do nas wieści o czyichś nietypowych upodobaniach kulinarnych. Nie tak dawno temu, bo w 2001 roku, media całego świata krzyczały o "Potworze z Rotenburga", który urzeczywistnił swoje mroczne fantazje o spożyciu człowieka. "Potwór" wyszukał w Internecie mężczyznę, pragnącego skończyć życie w czyimś żołądku, zaprosił go na romantyczny "weekend we dwoje", po czym, za zgodą ofiary, zaszlachtował ją i przez trzy miesiące pracowicie pożerał zwłoki.

Przypadek Armina Meiwesa, choć szokujący i, wydawało by się, odosobniony, wcale nie należy do nietypowych. Ludzkość od początku swego istnienia zna i praktykuje techniki ludożercze. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, na terenie współczesnego Kongo, żywa była tradycja pożerania przez pewne plemiona członków sąsiednich społeczności. Nie działo się to bynajmniej w celu rytualnego przejęcia waleczności i siły zjadanych, a wyłącznie dla zaspokojenia apetytu zjadających. Ludzkie mięso, traktowane jako przysmak i delikates, wzbogacało codzienną, niskobiałkową dietę.

Według świadectw badaczy kultury (głównie europejskiego pochodzenia) liczne plemiona czarnego lądu rozwinęły szokującą sztukę zjadania zmarłych krewnych, nadając jej odcień religijno-mistyczny. Całkiem niedawno oglądałam program podróżniczy, w którym prowadzący opowiadał o zdarzeniu, które zapamięta do końca życia. Chodziło mu o uczestnictwo w uczcie, wydanej na cześć nieżyjącego przywódcy plemiennego. Zgodnie z miejscową tradycją ciało zmarłego zostało spalone, a prochy użyte do przygotowania pysznego placka, którym rodzina częstowała przybyłych na stypę gości. Tubylcy zajadali przysmak, aż im się uszy trzęsły, zaś nieszczęsny dziennikarz przeżywał podczas posiłku niewypowiedziane katusze. Jego żołądek buntował się przeciwko wchłonięciu prochów nieboszczyka. Odrzucić poczęstunku niestety nie mógł - takie zachowanie głęboko obraziłoby gospodarzy.


Kanibalistyczne praktyki, które kojarzą się nam głównie z mieszkańcami Afryki, mają miejsce na całym świecie - w krajach cywilizowanej Europy, w Stanach Zjednoczonych, w Japonii, w Rosji. Kędy nie spojrzeć, tam roją się zastępy głodomorów, ciekawych jak smakują osobnicy własnego gatunku. Jedni gustują w mięsie dziecięcym, inni łakną potrawki z osób dojrzałych. Wśród wielbicieli nietypowej wyżerki znaleźć też można smakoszy mięsa skruszałego, wydobywanego z trumien. Można by rzec, że ludzkie fantazje kulinarne nie mają granic. 

Osoby zainteresowane zasygnalizowanym tematem zachęcam do zapoznania się z treścią książki "Dzieje kanibalizmu". Jest ona solidnie opracowanym kompendium wiedzy na temat ludożerstwa na przestrzeni wieków, podanym w układzie chronologicznym. Autorzy z dużą wnikliwością przedstawili postaci najsłynniejszych kanibali, starając się wyjaśnić, co pchnęło ich do skosztowania ludzkiego mięsa i jak kształtowały się ich losy po złamaniu tabu. Wśród opisanych postaci znaleźli się Sweeney Todd, Ed Gein, Jeffrey Dahmer i cały panteon innych postaci, które w swoim czasie siały postrach i panikę wśród współczesnych. Wiele z tych osób cierpiało, jak się zdaje, na poważne choroby psychiczne i miało predyspozycje do zachowań sadystycznych. Stąd patrzy się na nich jak na monstra, znane z horrorów: z jednej strony - z fascynacją, z drugiej - z obrzydzeniem.

Zagłębianie się w lekturę "Dziejów kanibalizmu" przypomina podróż po najbrudniejszych, najbardziej plugawych i wynaturzonych zakątkach ludzkiej jaźni. A jednak oderwać się od tej książki nie sposób. W końcu przedstawia ona tematy zakazane w całej ich "krasie", nie skażone fantazjami twórców filmowych czy autorów książek grozy i dlatego - tak straszliwie intryguje."
Zapisane
czarnaJagoda

*

Miejsce pobytu:
Toruń




« Odpowiedz #1 : Stycznia 09, 2013, 01:00:26 »

Powiedzieć "przeczytałam tę książkę" to trochę dużo. Ja przez tę książkę przebrnęłam i to z trudem. To, co mnie najbardziej interesowało, co z pozoru stanowi przedmiot tej tej publikacji, czyli dzieje kanibalizmu, przedstawione zostało bardzo pobieżnie, na ledwie 50 stronach. A przecież już sam rozdział 1. części pierwszej: "Kanibalizm w micie, folklorze, literaturze" to temat na osobne opracowanie. Podobnie zresztą rzecz się ma z pozostałymi rozdziałami pierwszej części: "archeologiczne dowody kanibalizmu", "Kanibalizm zinstytucjonalizowany: rytuał, religia, obrzędy magiczne" i "Kanibalizm in extermis: głód, kataklizm, wojna". Tymczasem odniosłam wrażenie, że część pierwsza stanowi jedynie pretekst do przedstawienia galerii kanibali. Nie jestem i chyba nigdy nie będę fanką publikacji poświęconych zwyrodnialcom wszelkiej maści, nie ważne: kanibali, seryjnych morderców, pedofilów czy innych sadystów. Zwłaszcza, że tu nie doszukałam się dobrych wyjaśnień bo "bohaterów" pchnęło do zjadania ludzkiego mięsa, bo w większości przypadków na to pytanie mógłby odpowiedzieć jedynie psychiatra badający delikwenta, ewentualnie mający dostęp do wszelkiej dokumentacji z nim związanej.
Co więcej, książka pisana jest w tak zajmujący sposób, że praktycznie zaraz po jej przeczytaniu nie byłam w stanie przypomnieć sobie któregokolwiek z bohaterów i jego modus operandi. Z nazwisk zaś pamiętałam jedynie tych, którzy znani mi byli czy to z filmów (jak Sweeney Todd czy Ed Gain - no, ten drugi to raczej jako inspiracja niż bohater ;-) ) czy z doniesień prasowych (Andriej Czikatiło czy Issei Sagawa).
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do: