Co by nie było tu zbyt milusio, napiszę i ja parę zdań o "Bielszym odcieniu śmierci", który ostatnio wreszcie udało mi się dokończyć. Wreszcie, bo mam wrażenie, że Minier zapomniał oddać książki do zredagowania
Całość jest naprawdę długa - niby "tylko" 500 stron z małym hakiem, ale strony spore, literki małe, w innym wydaniu spokojnie mogłoby to mieć koło 600-700 stron. Gorzej, że nic aż takiej długości nie usprawiedliwia. Fabuła nie jest taż tak skomplikowana i nie obfituje w zbyt wiele zwrotów akcji. Dużo tu czczego wodolejstwa i fragmentów, w których narrator powtarza niepotrzebnie pewne informacje. Myślę, że spokojnie dałoby się obciąć 100 stron i całość tylko by na tym zyskała.
Fabuła ogólnie dość interesująca, choć powiela schematy znane ze skandynawskich kryminałów. Bohaterowie nieźle nakreśleni i generalnie na tyle ciekawi, że chce się im kibicować, choć ich niektóre akcje mogą drażnić
Najlepszy w książce jest prawdopodobnie klimat, na który składają się i specyficzna postać głównego bohatera, i ośrodek psychiatryczny, i surowy górski krajobraz. Ogólnie jednak zachwytów nie rozumiem - z całego nurtu współczesnego kryminału najbardziej chyba lubię Arnaldura Indridasona, który przy podobnym stopniu skomplikowania fabuły (i podobnie ponurym nastroju), zamyka całość w 300-400 stronach. Bo więcej po prostu nie trzeba. A za "Bielszy odcień śmierci" -
6/10.