"Dziedzictwo Manitou" jest już drugą pozycją dotyczącą twórczości Grahama Mastertona na naszym rynku, w której maczali palce Robert i Piotrek. O ile na "Mastertona..." czekałem z wypiekami na twarzy i nie mogłem doczekać się premiery, to w przypadku niniejszego zbioru opowiadań byłem bardzo sceptyczny i podszedłem do niego bez większych emocji.
Kartą przetargową do zakupu "Dziedzictwa..." było oczywiście nowe opowiadanie samego Grahama. Podobnie zresztą jak w przypadku "11 cięć" z Repliki, które wydało także "15 blizn" i "13 ran". Najnowszym dzieckiem z tej serii okazała się niniejsza antologia, która wyróżnia się z tłumu tym, że sygnowana jest nazwiskiem Masterton.
O ile znam z tego forum i oficjalnego bloga Grahama wyżej wymienionych Piotra i Roberta, to nie mogę nic powiedzieć na temat pozostałych autorów opowiadań zawartych w tym zbiorze. Niestety moje odczucia są jakoś dziwnie zbieżne z tym co napisał Paweł Mateja.
Ale dobór autorów mnie zupełnie nie przekonuje. Kain przecież kiedyś pisał na GWKC, że Masterton to gównianą literaturę robi, może mu się odmieniło, nie wiem.
Zamieszczenie czyjegoś tekstu w antologii dedykowanej konkretnemu pisarzowi powinno do czegoś zobowiązywać, a najwidoczniej tak nie jest. Niektóre z tych opowiadań są wyraźną kpiną i dosłownie przecierałem oczy ze zdumienia jak to czytałem.
Ale zacznijmy od początku, spróbuję pokrótce odnieść się do każdego tekstu z osobna.
Otwierający ten zbiór "Teufelschwanx" J.Rostockiego to według mnie pierwszy policzek dla Mastiego.
Kibole przyzywający demona w celu wygrania ustawki jakoś do mnie nie przemówili. Zresztą nie przepadam za opowiadaniami, w których większość tekstu to podwórkowy slang półgłówków i ćwierćmózgów. A już prawdziwym szczytem tandety okazał się jak dla mnie fragment, w którym organ rozrodczy niejakiego delikwenta przerósł właściciela i strzelił go tak, że mózg mu wytrysnął uszami, a potem już bez niego zaczął gonić niedobitków i strzelać ich na prawo i lewo.
Kolejne opowiadanie jest już dużo lepsze. "Godzina wołu" P.Waśkiewicza jest bardzo nastrojowa i potrafi skutecznie przykuć uwagę czytającego. Głównym bohaterem jest polski informatyk mieszkający na stałe w Japonii, który wybiera się w wysokie góry aby pobiegać na nartach. Nawet do głowy mu nie przyszło, że stanie twarzą w twarz z żywą legendą, znaną wśród miejscowych jako Kuhiko - dziecko śniegu. Gdyby nie wkradająca się w połowie nuda i zagmatwane zakończenie byłoby naprawdę całkiem nieźle.
"Drapiący psy" K.Maciejewskiego to kolejna nieudana próba sięgnięcia po kolejnego demona. Tym razem jest to Graffiacane, który nasłał na ludzi swoje gnijące watahy czworonogów w zemście za znęcanie się nad zwierzętami. Banalny tekst, całkowicie nieudana próba uchwycenia schematu z wczesnej twórczości Grahama, całkowity brak klimatu i to durne nawiązanie do "Manitou"(duch GPRS
). Straszna słabizna.
"Za kurtyną" P.Mirskiego zrobiło na mnie spore wrażenie.
To pierwsze opowiadanie z tego zbioru, które szerokim łukiem omija aspekt nadprzyrodzony i całkiem nieźle na tym wychodzi. Niby temat oklepany, ale czyta się to bardzo dobrze. Główna bohaterka, która jest striptizerką, wpada w niemałe tarapaty przyjmując z pozoru zwykłe zlecenie. Podsumowując - krótko, treściwie i wystrzałowo!
"Zakładnicy fikcji" K. Kyrcza Jr opowiadają o zemście na pewnym pisarzu, który posiada dar ożywiania swych książkowych bohaterów. O ile spotkałem się już gdzieś z podobnym pomysłem to zaletą tego tekstu jest to, że można go interpretować dwojako. Zarówno biorąc pod uwagę aspekt nadprzyrodzony jak i zwykłą wendettę innego człowieka. Kolejny, całkiem przyzwoity tekst.
Kolejne opowiadanie to "Czarny lęk pada" J. Piekiełki. Takie sobie czytadełko z kolejną wersją Antychrysta w tle. Kiedy dawno, dawno temu, do małego miasteczka trafia tajemniczy Astronom, zaczynają się pojawiać ofiary. Reszty łatwo się domyśleć, czyli mówiąc krótko przeczytać-zapomnieć.
"Tak blisko, nieważne jak daleko" R. Kaymana to kolejny wałkowany już gdzieś temat. Pogrążony w żałobie po ukochanej główny bohater przeżywa na nowo swój koszmar, który wydaje się nie mieć końca. Czyta się nieźle, ale bez fajerwerków. A choć lubię taką tematykę to zaliczam ten tekst do typowych średniaków.
M.Stonawski i jego "Pośpiech jest dobrym doradcą" to taka wypadkowa "Muzyki z zaświatów/Bestii pośpiechu".
Piękna kobieta, seks i metafizyka w tle. Czy spotkanie rzekomej ślicznotki przez Daniela wyjdzie mu na dobre?
Kolejne całkiem znośne czytadełko, ale w dalszym ciągu bez zachwytu.
No i dochodzimy do "Lidki" A.Zielińskiej i jakże przeze mnie lubianych krwiopijców.
To jedno z trzech opowiadań, które oprócz Grahamowego "Obserwatora" po prostu mi się podobało. Nie wiem czy to zasługa samych szablozębnych - bo typowo babska narracja działała mi trochę na macicę - ale pomysł jest całkiem fajny. No i trzeba dodać, że to jeden z dłuższych tekstów w tej antologii, a o dziwo wcale mnie nie nużył.
No i dochodzimy do Pocztarkowego "Zaułka", który zapowiadał się wyśmienicie, a skończył błyskawicznie i w nie najlepszym stylu. Fajny klimacik, tajemnicza i mroczna kryminalna zagadka, a zakończenie w stylu Mastiego - jakby go goniła sfora Graffiacane.
Finał jak dla mnie niezbyt czytelny, chyba tylko sam autor wie co poeta miał na myśli.
A teraz czas na kabaret czyli "Miskamakusa" K.T.Dąbrowskiego.
Nie wiem co ten tekst robi w tym zestawieniu, ale to już jest podwójny liść dla samego Grahama. "Manitou" na wesoło, czyli jedna wielka żenada.
Fabuła - gościu na megakacu wzywa omyłkowo Misquamacusa i Śpiewającą Skałę w swym mieszkaniu. No i mamy kolejny szczyt durnoty w postaci Misquamacusa przyoblekającego się w skórę Lorda Vadera.
Tu też już więcej nie napiszę bo brak mi słów.
"Opus magnum" D.Kaina na szczęście poprawiło mi humor. Historia nietuzinkowego muzyka i wokalisty Alberta Batora jest kolejną historią pozbawioną metafizycznego tła. O dziwo taki typ opowiadań jakoś bardziej mi podchodzi w tym zestawieniu. To trzecie i zarazem ostatnie opowiadanie rodzimego autora, które czytałem z wielką przyjemnością.
"Ofiary" duetu Cichowlas/Radecki to jak dla mnie najbardziej zagadkowy i trudny do zdefiniowania tekst tej antologii. Jakże wielkim zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się w tej drugowojennej opowieści Mictlantecutli.
Jakoś wyjątkowo gryzie mi się to połączenie, nawet pomimo tego, że Graham dość często używał właśnie takich zabiegów w swoich horrorach. Według mnie ta opowieść byłaby dużo ciekawsza gdyby ograniczyła się do okropieństw samej wojny. A gdyby tak przełknąć już sam fakt tego ryzykownego połączenia, to i tak według mnie finał tej historii nie daje jednak rady.
No i na koniec prawdziwy deser. Grahamowy "Obserwator" jest genialny i przywodzi mi na myśl Koontzowe "Kocięta". Mega mocne stadium psychiczne małej dziewczynki. Rewelacja!
Tak więc podsumowując, każdy zbiór opowiadań ma lepsze i gorsze momenty i nie jest żadną tajemnicą, że są to książki strasznie nierówne. "Dziedzictwo Manitou" nie odbiega pod tym względem od innych takich wydawnictw i broni się głównie opowiadaniem dziadka Mastertona.
Jak widać najtrudniejszą sztuką jest napisanie dobrej historii z demonem w tle, którą to Graham opanował we wczesnych latach twórczości do perfekcji. To właśnie próby napisania takich tekstów wyszły naszym rodzimym autorom najbardziej karykaturalnie i całkowicie bez polotu. Ja bynajmniej tęsknię za takimi powieściami i coś czuję, że te czasy już nie wrócą.
"Dziedzictwo Manitou" przeczytać jak najbardziej można, ale nie oczekujcie po tej książce czegoś wyjątkowego.
Zamiast "Antologii dedykowanej mistrzowi horroru" powinno być napisane "Masterton - w krzywym zwierciadle."