Dzisiaj obejrzałem sobie ekranizację "Martwej strefy" i muszę przyznać, że pomimo dużej zgodności z książką
Ja stanowczo protestuję
Taką samą herezję niby głosi blurp, ale dla mnie wprowadzone zmiany wpływają na odbiór całości... Bardzo wpływają.
Najbardziej odczuwam brak rozwiniętego wątku z matką (który dla mnie był motorem napędowym) i wmieszanie Stillsona w wątki łączące się z bohaterem (Sara biorąca czynny udział w kampanii czy znajomość z Chatworthem)... W ogóle wątek z Chatworthami był strasznie nijaki
W ogóle film mi się nie klei. Książka skupiała się na życiu Johnny'ego od czasu wypadków, jednak jej motyw przewodni (czy też cele bohatera) się zmieniał wraz z biegiem wydarzeń, jednak parę elementów sprawiało, że była spójna. Tutaj niestety nie jest to tak zauważalne.
Mimo wszystko... To nie jest słaby film, patrząc na niego jak na samodzielny film jest co najmniej przyzwoity, a i jako adaptacja książki Kinga raczej plasuje się wśród tych lepszych filmów. Niestety ja dostrzegam w nim zmarnowany potencjał