Co do "
Robin Hood" (2010) to strasznie mi się film nie podobał i z każdym miesiącem od czasu mojej wizyty w kinie wydaje mi się słabszy.
Świetny obraz średniowiecza, brud pod paznokciami i idealne stroje z epoki... ale kuźwa ten film oglądało mi się gorzej niż rekonstrukcje z programów puszczanych w Discovery. Mimo wszystkich scen akcji film wydał mi się nudny i nakręcony całkowicie bez polotu. Wcześniejsze historyczno-wojenne produkcje Scotta ("Gladiator" i "Królestwo niebieskie") podobały mi się o wiele bardziej. Realizm jest na najwyższym poziomie, ale np. ta ostatnia bitwa, nad morzem... była po prostu słaba. Wiało nudą, aż niemiło. I zamiast się ekscytować ziewałem i wierciłem się, wyczekując wreszcie końca tego przydługiego filmu.
Crowe jest moim zdaniem fatalnym Robinem. Mało charyzmatyczny i mdły. Na plus mogę liczyć to co działo się między nim a Marion - takie nawet autentyczne te relacje się wydawały.
Poza tym szedłem na film, którego tytuł brzmi "Robin Hood" a dostałem historię nie mającą w zasadzie nic wspólnego. Ta historia mogłaby swobodnie funkcjonować, gdyby zmieniono imię Robin i Marion, a tytuł brzmiałby "Historia chłopka podającego się za rycerza i wyglądającego jak wieprzek". Szeryf, który według początkowych zapowiedzi miał grać równie ważną rolę co Robin (wg pierwszych zapowiedzi miało to być alter ego Robina) był nie dość, że prawie go nie było to w swoich scenach był żenujący. To naprawdę przykre. A najbardziej przykre jest to, że Hood strzela z łuku ze 3 razy.
Mimo wielu wad i strasznie lightowego podejścia bardzo lubię hollywoodzki "
Robin Hood: Książę złodziei" i uważam go za najlepszą
filmową wersję historii o Robinie. Widziałem jeszcze "
Przygody Robin Hooda" z Errolem Flynnem, ale to naprawdę ładnych kilkanaście lat temu. Wtedy mi się ten film bardzo podobał, pewnie będzie się podobał nadal, ale to musiałbym sobie go odświeżyć. Fajny był też "
Robin Hood: Faceci w rajtuzach" - ale to chyba nie ta kategoria.
Nie widziałem, a chciałbym obejrzeć wersję Disneya oraz "
Powrót Robin Hooda", gdzie starszego już Robina gra Sean Connery, Marion Audrey Hepburn, a szeryfa Robert Shaw. Jakoś zawsze nie po drodze mi z tymi dwiema wersjami.
Z seriali to bezapelacyjnie wart uwagi jest "Robin z Sherwood". Cała reszta produkcji raczej nieciekawa i niewarta zachodu (chociaż tego najnowszego to obejrzałem tylko urywkiem jeden albo dwa epizody).