Wiki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Alejandro_Gonz%C3%A1lez_I%C3%B1%C3%A1rrituWażniejsza filmografia:
- 2000 Amores perros
- 2003 21 gramów
- 2006 Babel
- 2010 Biutiful
- 2014 Birdman
- 2015 Zjawa
Pretekstem do utworzenia wątku jest oczywiście
Zjawa, która w mojej opinii na wątek nie zasługuje, ale z drugiej strony dyskusja pewnie i tak się rozpęta, więc może lepiej jak stanie się to w takim wątku, aniżeli ogólnym.
Ode mnie na razie krótko o pozostałych filmach - nie widziałem tylko
Biutiful, który leży od dawna na dysku i za który nie potrafię się zabrać. Nie lubię takich traum w kinie
Co do reszty... Pierwsze trzy filmy można od biedy włożyć do jednego wora. Wielowątkowe mozaiki z jednej strony bywają obrazem różnych warstw społeczeństwa (
Amores perros) lub ludzi w ogóle (
Babel). Podkreślone jest w nich znaczenie przypadku i wpływ najmniejszych nawet wydarzeń na życia innych ludzi. Jako że oglądałem te filmy w różnych momentach życia, trudno mi teraz powiedzieć, który z nich jest najlepszy.
Amores perros - tak jakoś wyszło - oglądałem jako ostatni z nich i pomimo oczywistych zalet nie powalił mnie tak, jak myślałem, że to zrobi. Z kolei
21 gramów widziałem już kilkanaście lat temu i być może z tego powodu film wywarł na mnie nieco większe wrażenie. Poszatkowana chronologia zmuszała tam do pewnego wysiłku intelektualnego, sama historia dramatyczna, przejmująca, chociaż... może nawet nieco za bardzo? Miałem wrażenie, że ociera się nieco o kicz, zresztą z
Amores perros było podobnie. Wreszcie
Babel - najspokojniejszy z tej trójki, może po prostu najbardziej dojrzały i znów: czegoś zabrakło do pełni "szczęścia". Wszystkie 3 wyceniłem na
7/10, ale tak naprawdę musiałbym zobaczyć je po raz kolejny, zwłaszcza drugi i trzeci z nich.
O
Birdman pisałem w wątku Oscarowym, może później przekleję tu swoje wypowiedzi. Dla mnie najlepszy film reżysera. Doszło poczucie humoru, dzięki czemu całość jest lżejsza, pojawiło się miejsce na oddech, w niczym jednocześnie nie zmniejszając potencjału dramatycznego historii. No i podoba mi się to, że można ją odbierać na tylu poziomach...
8/10.
Wreszcie
Zjawa - od początku coś mi w tej produkcji śmierdziało. Czy to jest na pewno materiał na 2.5-godzinny film? Otóż... nie jest. Po ciekawym początku następuje rozwleczona aż do bólu historia walki z ranami i naturą. Di Caprio niby dobry, widać, że poświęcił się dla roli, może najbardziej "fizycznej" w jego dorobku. Tyle, że... ja wolę subtelniejsze kreacje, które polegają na czymś więcej, niż syczeniu, stękaniu i czołganiu się po śniegu. Będą jaja, jak akurat za tę rolę dostanie Oscara, bo jak dla mnie to ma w swoim dorobku co najmniej kilka lepszych. Hardy'ego generalnie uwielbiam, ale tu mu się trafiła dość płaska postać, w jego kreacji zabrakło niuansików obecnych choćby w The Drop. Jaja też będą, jeśli Lubezki dostanie trzeciego Oscara z rzędu, choć w zasadzie być może zasłużył
Tak więc - solidne kreacje aktorskie, nieziemskie zdjęcia i banalna fabuła. Gdyby ubrać to w formę filmu krótszego, dałoby się przeżyć. A tak... co chwila zerkałem na czas. Ode mnie
5/10, choć praca Lubezki'ego kusi, by wystawić szóstkę.