A jak byś się odniosła do kwestii tłumaczeń? Czy dochodzi w większym stopniu do narzucenia stylu tłumacza czy zachowania stylu pisarza?
Chyba poczekam na wywiązanie się konkretnej rozmowy, bo tak ogólnie to wiesz... jest różnie i chyba tylko takiej odpowiedzi można udzielić
Czasem się da odworować, czasem się nie da, czasem wręcz poprawia się styl autora (co jest kontrowersyjne, ale częste w lit. popularnej).
Tematu nie planowałem jako wylewanie swoich żali na nie czerpanie przyjemności z lektury Odniosłem wrażenie, że tak odebrałaś mojego posta.
No niestety tak to odebrałam. Wydało mi się to osią Twojego postu, bo pisałeś głównie o swoich doświadczeniach z czytaniem po angielsku, zaś te pierwsze Twoje pytania wydają mi się trochę zbyt ogólne
Jak można - jeśli jest to możliwe - określić, czy obcując z taką książką, w większym stopniu obcujemy ze stylem odtworzonym przez tłumacza, a w jakim stylem narzuconym przez autora przekładu?
Trzeba znać oryginał i porównać go z tłumaczeniem, a przy tym mieć co nieco wiedzy, żeby nie robić tego na zasadzie "bo po angielsku wszystko lepiej brzmi" (angielski nową łaciną!) albo "bo ja po angielsku to nie do końca rozumiem".
Czy pozytywny (bądź negatywny) odbiór książki (w kwestii stylu) jest zasługą jej autora czy tłumaczącego?
Przypadki spartolonych tłumaczeń, które ciężko się czyta, są nagminne w niektórych wydawnictwach
Powiedziałabym, że w drugą stronę to rzadkość, ale niestety (czy stety?) prawda jest taka, że jak oryginał jest napisany słabo to trzeba poprawić, bo potem wydawca i czytelnicy stwierdzą, że to tłumacz beznadziejnie przetłumaczył. Oczywiście nie ma mowy o przepisaniu książki na nowo. Zazwyczaj są to rzeczy, które wyłapie też tylko ktoś ogarnięty w temacie.
W sumie to mogę Wam podać prosty przykład takiej "zmiany stylu". Tłumaczę teraz książkę napisaną w typowym stylu romansów dla nastolatek. Co drugie słowo to "me/my/mine", a do tego inne nieustanne powtórzenia i sto śmiesznych pseudometafor o zalewającej bohaterkę fali gniewu czy innej wzbierającej w niej burzy frustracji. Jak przetłumaczysz taką książkę wiernie to nikt tego nie zdzierży. Po pierwsze język polski nie toleruje powtarzania zaimków i w ogóle powtarzania słów, które w angielskim ujdą bez problemu. Po drugie jak nie przetłumaczysz tych fal i innych burz w miarę kreatywnie to wyjdą straszliwe bzdury, bo czasem to są gry słowne oparte na jakiejś kolokacji, a czasem zwyczajnie lepiej brzmią po angielsku niż po polsku, bo w oryginale mają jakiś rytm, jakąś melodię. I jak sobie dodasz te wszystkie ingerencje to nagle może wyjść zupełnie inny tekst, inny styl, ale... jednocześnie taki sam. No bo styl to nie tylko dobór słów, ale dobór tego, co relacjonujesz. Jeśli narratorka skupia się tylko na tym, czy jej kochanek musnął dłonią jej małżowinę uszną, by za chwilę kąsać jej wargi, to tłumacz nie zrobi z tego nagle wartkiej akcji i głębokich przemyśleń
Ja zawsze w ten sposób odbierałam styl.