Bez dwóch zdań miłośnik Kinga i fan, który ma możliwość adaptowania jego książek na język filmu. Osobiście znam cztery filmy Garrisa: "Lśnienie", "Bastion". "Desperacja" i "Worek kości". Zawsze uważałem tego reżysera za bardzo dobrego adaptatora prozy Kinga na język filmu. Jego mini-seriale starają się być wierne książkowemu pierwowzorowi, co dla miłośników literatury Króla jest zapewne dużym plusem.
Mam jednak pewien problem z filmami Garrisa. O ile pod względem scenariusza nie ma za bardzo o co się przyczepić (tak, wiem... filmowy i książkowy "Worek kości" się różnią, ale muszę sobie odświeżyć knigę, bo film mam za sobą), to od strony technicznej już tak. Nie mam tu jednak na myśli faktu, że produkcje telewizyjne prezentowały odmienny poziom techniczny, bo i te uboższe technicznie były bardzo klimatyczne (Bastion). Tak samo, jak fakt, że nawet filmy pełnometrażowe niekoniecznie powalały na kolana i kojarzyły się z mini-serialami telewizyjnymi (Desperacja).
Chodzi mi o dwie konkretne rzeczy: grozę obecną w filach Garrisa i pewnego rodzaju... "teatralność".
Co do pierwszego... Pamiętam jak przy okazji "Lśnenia" z 1997 roku, spotykałem się z opiniami o kiepskiej charakteryzacji i "gumowych" straszakach zamieszkujących hotel Panorama. Jakkolwiek mini-serialowe "Lśnienie" wspominam miło i je lubię, to nie da się ukryć, że groza w nim obecna jest raczej taka... telewizyjna? Kojarząca się ze straszakami dla nastolatków z dolnej granicy wiekowej. I tutaj można wspomnieć o "teatralności" filmów Garrisa. Bardzo w jego produkcjach nie lubię gry świateł, które oznajmiają, że prezentowany bohater doznaje jakiejś wizji... Gry świateł, które odbierają scenie mroku. Tego właśnie mi brakuje w filmach Garrisa. Czasem mam wrażenie, że Mick zapomina, że dany film ma być horrorem. Horror w wykonaniu Garrisa jest dla mnie zbyt łagodny, zbyt kolorowy, za mało mroczny, którego strach bazuje na jump-scenkach.
Na pewno pozytywną stroną filmów Garrisa jest do pewnego stopnia klimat - szczególnie podobał mi się on podczas seansu "Worka kości". Tu pojawia się kolejna bolączka tego reżysera i scenarzysty: nawet filmy, które dobrze się ogląda, Garris potrafi czymś "spartolić". W przypadku "Worka kości" jest nim finał, począwszy od
zabójstwa Mattie, przez pościg i wypadek z neonem, przez scenę z ługiem, skończywszy na zabiciu "w obronie własnej" ledwie trzymającej się na nogach, zasuszonej starowinki
. O efektach "specjalnych" w "Bastionie", których nie pokazywanie wyszłoby filmowi tylko na dobre, nie wspomnę...
A jakie Wy macie zdanie? Co Wam się podoba, a co nie podoba w filmach Garrisa? Czy byłem w jego ocenie za surowy i potraktowalibyście go łagodniej?