Ok, za nami połówka 9. sezonu. Trudna połówka dla twórców, widzów w sumie też
I ryzykowna. Zobaczymy, czy to ryzyko się opłaci. Jeśli chodzi o wrażenia, to być może najsłabsza połówka w historii, ale... to niejako wynika z jej charakteru. Bo mieliśmy tu tak jakby epilog do "starego Walking Dead" (pierwsze 5 odcinków) i prolog - do nowego.
Epilog wypadł tak sobie. Te różne napięcia między poszczególnymi grupami, po zakończeniu wojny z Neganem, wypadły wiarygodnie, ale niekoniecznie interesująco. Później nadszedł odcinek piąty, nieszczególnie porywający (tak to już jest z odcinkami z marami w roli głównej), ale bardzo ważny. Od odcinka 6. mamy jakby zupełnie inny serial i to "wdrożenie", znów niejako z definicji, nie mogło być porywające. Co bardziej istotne, to fakt, że ostatni odcinek niesie z sobą sporo obietnic dotyczących drugiej połówki. Bo może być ciekawie.
Z jednej strony Szeptacze. Czuję się usprawiedliwiony, iż myślałem, że to zombie poddane ewolucji, skoro pomyślał o tym naczelny mózgowiec TWD - Eugene
Ale końcówka odcinka pokazuje, że to chyba normalni ludzie, przebrani za zombie, wmieszani w stado. Wszystko fajnie, tylko... zastanawia mnie motywacja tej grupy. Jakby na to nie patrzeć, szwendanie się razem z zombie nie należy do porywających zajęć, a też chyba są łatwiejsze sposoby na życie, nawet w takiej post-apokaliptycznej rzeczywistości. No ale zobaczymy. Mimo wszystko jednak po raz pierwszy od bardzo dawna Szwendacze nie stanowią jakiegoś tam, umiarkowanie groźnego tła. Czyli mamy swoisty powrót do korzeni. Co tam jeszcze... Uśmiercono (chyba) Jezusa - trochę szkoda, ale jego postać zawsze była taka jakaś niewykorzystana. Sami bohaterowie są w pułapce, no ale z takich cliffhangerów to na ogół wychodzi się bez szwanku
Istotniejszy jest fakt - na razie domniemanej - ucieczki Negana. Co z tego może wyniknąć - pojęcia nie mam, ale powinno się dziać