Riley Flynn wraca do Crockett Island, małej wioski rybackiej, po wyjściu z więzienia, w którym siedział za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu, w którym zginęła młoda kobieta. Po utracie wiary w więzieniu, Riley stara się ponownie zintegrować z katolicką społecznością wyspy. Razem z Rileyem na wyspę przybywa nowy ksiądz, Paul Hill. Na Crockett Island zaczyna dochodzić do dziwnych zdarzeń, niektórzy by powiedzieli cudów, jak z Biblii.
Kolejne dzieło Mike Flanagana dla Netflixa, to nie jest adaptacja powieści Stephena Kinga, tak jak Gra Geralda, ani ekranizacja książek innych pisarzy znanych z horrorów, jak The Haunting of Hill House i The Haunting of Bly Manor, tylko serial oparty na oryginalnym pomyśle Mike Flanagana, ale i tak Nocna Msza będzie się Wam kojarzyć z dziełami Kinga.
Widziałem trailer jakiś czas temu i od razu rzuciło mi się w oczy, jakbym oglądał zapowiedź adaptacji kolejnej powieści Kinga. Sprawy też nie ułatwia to, że oglądam teraz (dobry) serial "Chapelwaite", adaptację opowiadania Kinga Jerusalem's Lot, którego akcja dzieje się w XIX wieku. No i widać pewne podobieństwa w obu serialach. Jedyna różnica jest taka, że
Nocna Msza to nie jest horror, w przeciwieństwie do Chapelwaite, ale bardziej dramat psychologiczny, w którym elementów kina grozy jest bardzo mało, zwłaszcza w pierwszych odcinkach. W serialu się bardzo dużo gada o wierze, religii, są kazania, są sceny z fragmentami mszy, w których ludzie się modlą, śpiewają i to są sceny, które trwają długo, więc rozumiem jak kogoś nudzą te długie dyskusje filozoficzne np. rozmowa dwójki głównych bohaterów (wierząca i ateista), o tym co ich czeka po śmierci trwa z 15 minut.
Ale mnie serial wciągnął, bo dialogi są świetnie napisane, choć Flanagan przesadza, np. scena jak szeryf opowiada dlaczego trafił na wyspę jest zbyt długa. Odcinki trwają ponad godzinę i jest ich tylko siedem, ale można by serial skrócić o jeden lub dwa odcinki i nic by serial nie stracił, tylko mi to nie przeszkadza, bo serial kupił mnie klimatem od początku i szczerością Flanagana. Widać jak ważne to dzieło dla Flanagana, więc pozwala sobie na wszystko. Ale nawet jakbym nie czytał przed seansem jak osobistym projektem dla Mike Flanagana jest
Nocna Msza to widać to od pierwszego odcinka przez to jak reżyser, scenarzysta, montażysta i showrunner w jednym nie przejmuje się upodobaniami widzów i opowiada historie w swoim (bardzo powolnym) stylu.
A to nie jest historia skomplikowana. Prawdę o tym co się dzieje na wyspie i czym tak naprawdę są cuda, poznajemy już w trzecim odcinku i jest to bardzo proste rozwiązanie, którego można było się wcześniej domyślić (choć ja nie domyśliłem się), a potem historia idzie jak po sznurku, wiadomo jak się zakończą losy poszczególnych bohaterów. Ale przyznam, że to jak zakończono historię głównego bohatera, Rileya Flinna, trochę mnie zaskoczyło. Może nie to jak się skończyło, tylko to jak szybko to nastąpiło to co się stało. No i jest to jedna z najlepszych scen w serialu, mimo słabego CGI i efektów specjalnych (o CGI później). Jest to bardzo emocjonująca sekwencja, która mną pozamiatała.
Wspomniałem wcześniej, że to osobiste dzieło twórcy Doktora Sen dla którego religia stanowi(ła) ważny element życia. Okazuje się że księża, którzy pojawiają się w serialu to postacie inspirowane duchownymi, których spotkał w dzieciństwie. Riley to jak sam Mike Flanagan mówi jest jego avatar, bo nie tylko ważne dla niego było (jest?) chrześcijaństwo, ale też reżyser był alkoholikiem, tak jak główny bohater. Więc wszystkie sceny, w których Riley rozmawia z Erin Green graną przez Kate Siegel, to tak naprawdę rozmawia żona Flanagana z avatarem swojego męża. Podoba mi się też jak nietypowa jest to relacja. Mają się ku sobie od pierwszych scen, ale to jest relacja platoniczna. Można powiedzieć, że reżyser jest tak zazdrosny o żonę, że nawet swojemu odpowiednikowi jej nie oddał;-)
A jak już jestem przy aktorach to dobrze się spisuje Siegel. Fajnie że dostała tym razem pierwszoplanową rolę (choć Flanagan nie oszczędza żony) i ogólnie wszyscy ulubieni aktorzy Flanagana grają dobrze. Ale ja bym wyróżnił nowe nazwiska, przede wszystkim Zacha Gilforda w głównej roli, Samanthę Sloyan w roli fanatyczki i Hamish Linklater w roli księdza, który namiesza na wyspie.
Świetnie też Flanagan połączył elementy z kina grozy z chrześcijaństwem i cytatami z Biblii, tak bardzo ogólnie mówiąc, co bardzo dobrze działa. Pewnie byli inni twórcy, którzy coś takiego wcześniej zrobili, ale działa to w serialu bardzo odświeżająco, jak coś nowego, mimo tego że dostajemy klasyczną historię z elementami grozy, w której nie ma nic nowego.
Muszę Flanaganowi przyznać, że nieważne czy robi serial czy film, to facet ma jeden plus, który nawet w jego słabszych dziełach działa, czyli bardzo umie w postacie, bohaterów. Podobnie jest z
Midnight Mass, które działa od pierwszych minut też dzięki temu jak ciekawe postacie pisze Flanagan. A to jak są rozbudowane ich historie, jak wiele się o bohaterach dowiadujemy, to części mieszkańców kibicujemy, jak się coś złego dzieje to drżymy o ich los tych, żeby nic im się nie stało, a niektórym życzymy śmierci.
Jest to serial głęboko siedzący w chrześcijańskich obrzędach, ale nie licząc jednej fanatyczki, to cała reszta bohaterów, nie jest pokazana negatywnie, tylko jak prawdziwi ludzie z krwi i kości, którzy czasami się gubią, popełnili błędy w życiu, też tragiczne w skutkach, ale rozumiem te postacie, lubię i współczuję im. Jeśli dostaje się to bardziej instytucji Kościoła, organizacji i fanatyzmowi, a nie wiernym.
Wszystkie dzieła Flanagana mają to do siebie, a zwłaszcza seriale, że to bardziej są obyczajowe historie o ludziach z krwi i kości, którym czasami przydarzają się paranormalne i dziwne rzeczy, a w
Nocnej Mszy Flanagan to jest najmocniej widoczne, bo elementów horrorowych jest bardzo mało. A jak są to działają średnio, bo ogólnie serial nie straszy. A nawet nie ma chamskich jump scare'ów, choć Flanagan pokazał w Haunting of Hill House, że lubi walnąć jump scarem, tylko że to nie jest dla mnie problem, bo horror stanowi tutaj, tylko element do opowiedzenia ciekawszej historii, o wierze, stracie, przebaczeniu sobie i innym, fanatyzmie, miłości do Boga i ludzi, rodzinie, o tym co nas czeka po śmierci i o tym co w życiu jest ważne.
Jeśli już to mamy klimat, który jest niepokojący i to nie tylko w scenach horrorowych, ale w takich zwykłych, jak pielgrzymka mieszkańców na nocną mszę, w czasie której śpiewają. Scena jest piękna, a jednocześnie niepokojąca, a niby nic się w niej nie dzieje, tylko idą ze świecami i śpiewają. Podobnie jest ze scenami rozmów księdza z Rileyem, w których gadają przez 15 minut, ale trzymają w napięciu. A jak już napisałem o pieśniach religijnych to świetnym pomysłem jest to, że oprócz tradycyjnej muzyki filmowej, ścieżka dźwiękowa składa się też właśnie z pieśni religijnych, co bardzo buduje klimat produkcji razem z montażem, reżyserią i zdjęciami.
Jedynie do czego mogę się przyczepić to jest to, o czym wcześniej wspomniałem, czyli do słabych efektów specjalnych, CGI i blue screenu, np. w jednej z najlepszych scen w 5 odcinku, na łódce, bardzo rzuca się w oczy że w studiu tą scenę nakręcono. Tak samo efekty postarzania wyszły słabo. Choć akurat antagonista serialu, tak ogólnie mówiąc, świetnie jest zrobiony, ale to nie są efekty komputerowe, tylko aktor ucharakteryzowany. No i budzi grozę. Choć jakby to powiedzieć bez spoilerów, Flanagan do końca nie mógł się zdecydować, czy ma jakiś tam rozum, czy to jednak tylko zwierzęca siła.
Nie ma takiego dzieła Flanagana, który by mi się nie podobało mniej lub bardziej, mimo tego, że nie grzeszą jego seriale i filmy oryginalnością, to są bardzo klasyczne historie oparte na kliszach i schematach, ale kupują mnie jego produkcje swoim klimatem i tym co już napisałem, czyli jak bardzo potrafi Flanagan w bohaterów.
Ale jak nie lubić np. głównego bohatera, Rileya, który ma w swoim pokoju plakat z filmów Krzyk i Siedem oraz plakat z Daną Scully, co idealnie pasuje do charakteru Rileya, czyli byłego katolika, ateisty i sceptyka, który stara się racjonalnie podchodzić do cudów na wyspie, tak jak agentka FBI, która w wielkim skrócie też jest sceptykiem i katolikiem. Ale to nie jedyne nawiązanie do XF, bo miejscowego lekarza gra Annabeth Gish, czyli Monika Reyes.
Nocna Msza przypomniała mi też o tym jak reżyser lubi bawić się realizacją. Co prawda nie dostałem całego epizodu na jednym ujęciu, jak w jego serialowej antologii dla Netflixa, ale chyba w każdym odcinku są sceny długich spacerów, w których bohaterowie gadają, a kamera przed nimi, są to bez cięć nakręcone sceny.
Midnight Mass to znakomity serial, a czym dalej od seansu to coraz lepiej o nim myślę, tylko nie nastawiajcie się na horror tak do końca, ale na historię, w której elementy horrorowe są wykorzystane do opowiedzenia czegoś więcej. Ocena:
8/10.
Polecam esej Mike'a Flanagana, z którego zaczerpnąłem wiedzę o tym, jak wiele z życia reżysera znalazło się w serialu. https://bloody-disgusting.com/editorials/3684646/deeply-personal-horror-midnight-mass-guest-essay-filmmaker-mike-flanagan/