Nie tego się spodziewałem po Rickym Gervaisie!
Rzecz dzieje się w pewnym domu starców, gdzie głównym zajęciem jest oczekiwanie na śmierć. W tym obserwowaniu przemijania dziadków i babcie wspiera łysawy Dougie czyli woźny, uzależniony od piwa perwersyjny Kev, przezorna właścicielka Hannah oraz autystyczny wesołek pomagający w utrzymywaniu instytucji, tytułowy Derek.
Gość, który bawi mnie już samym wyglądem, że o tekstach nie wspomnę, stworzył tak ciepłą, pozytywną, mądrą, a jednocześnie przepełnioną smutkiem i przygnębieniem (choć znajdzie się czas na bystre dowcipy, czasem nawet na obrzydliwe) historię, że zaledwie po sześciu odcinkach - mam jeszcze drugi sezon przed sobą - czuję się lepszym o jakieś trzy poziomy człowiekiem. Cholera, nie mogę sobie przypomnieć, żeby coś mnie aż tak bardzo poruszyło od dłuższego czasu, może nawet nigdy. Muzyka (!!!), aktorstwo, dialogi - tu wszystko perfekcyjnie ze sobą współgra, dochodzi do tego jeszcze potęgujący wrażenia styl mockumentary. Absolutnie nie mam się do czego przyczepić. Polecam każdemu.
Serio, spójrzcie na pilot - przecież to tylko dwadzieścia minut
- a przysięgam, że się nie zawiedziecie. A jeśli dotrwacie do finału sezonu (jeśli ktoś go obejrzy z poker facem to znaczy że jest cyborgiem
) to będziecie mi tylko dziękować