Nadrobiłem już resztę, jestem zachwycony. Jest dramat, jest i komedia, siódmy odcinek to już megaburdel pod każdym względem, czyli to za co lubimy Californication najbardziej.
Zresztą wcześniej scena, kiedy Karen przychodzi do Hanka i stwierdza, że chyba popełniła wielki błąd jeśli chodzi o małżeństwo z Richardem też była mocna.
A Runkle zawsze był taki gamoniowaty i mnie to zawsze trochę irytowało, więc w sumie się przyzwyczaiłem i mnie to jakoś nie razi tutaj. Wręcz powiedziałbym, że teraz jakoś nauczyłem się śmiać z jego wpadek, początkowo jakoś tak przykro było na to patrzeć. Samuraj Apokalipsy jest irytujący, ale ten wątek ma w sobie coś dobrego - to ciągłe zagrożenie życia Hanka jest ciekawym stanem
Serial niestety idzie w tym kierunku, że żeby było jak dalej pociągnąć akcję, potrzeba dodatkowej postaci, która doda na cały sezon jakiś spory wątek, przypuszczam, że z kolejnym sezonem będzie to samo. Mam nadzieję, że następnym razem nie będzie to ktoś tak trudny do zniesienia jak ten hip-hopowiec, przez jeden sezon jestem w stanie go tolerować.
Nie mogę się doczekać aż zobaczę ciąg dalszy. Nie ma drugiego serialu, który by mnie przez tyle sezonów trzymał tak rozemocjonowanego, szkoda, że to tylko 12x30 minut (i to niecałe) na rok. Jest już zapowiedź, że prawdopodobnie będzie szósty sezon. Do piątek jasne, że można by się było przyczepić tu i ówdzie, ale po tylu sezonach i tak jestem w szoku, że nadal nie obniżyli poziomu do tego stopnia, by stracić moje zainteresowanie. Jeśli ten sezon do końca będzie taki dobry, to oficjalnie przebija Losta, którego oglądałem w życiu najdłużej (przerwałem gdzieś w połowie piątego sezonu i już nie chciało mi się wracać).