Akcja 11 serii antologii Ryana Murphy'ego i Brada Falchuka
AHS: NYC dzieje się jak sugeruje tytuł w Nowym Jorku (dodam że w latach 80 XX wieku). Serial skupia się na śledztwie dotyczącym morderstw gejów w Nowym Jorku, a w tle przewija się wątek związany z pojawieniem się nowego wirusa, który rozprzestrzenia się w społeczności LGBT.
Najnowszy sezon AHS to pozytywne zaskoczenie. NYC to sezon, który ogląda się jak thriller/dreszczowiec, w którym elementy paranormalne są ograniczone do minimum (jest nawiązanie do AHS Asylum, mam na myśli śmierć, którą gra inna aktorka, bo nie Frances Conroy). Równie dobrze mogłoby ich w ogóle nie być. Większość paranormalnych elementów, jakie dostajemy w NYC można potraktować jak metaforę albo symbol.
W 11 sezonie czuć klimat kina lat 80, w przeciwieństwie do 1984, w którym też próbowała ekipa Murphy'ego oddać hołd kinu lat 70 i 80, a dokładnie slasherom i nie wyszło to tak dobrze jak w
NYC, który oglądało mi się , jak jakiś zaginiony thriller z lat 70 i 80. Pewnie nie tylko ja oglądając
NYC miałem skojarzenia z kinem z lat 80, np. z filmami Williama Friedkina (Cruising z Alem Pacino), Briana De Palmy i Michaela Manna (Manhunter, pierwsza adaptacja powieści o Hannibalu Lecterze) . No też czuć w
NYC Davida Finchera (mam na myśli Zodiaka). Dostajemy też trochę Frankensteina Mary Shelley, oczywiście odpowiednio przetworzonego pod americanohorrorowe uniwersum Murphy'ego i Falchuka.
W budowaniu klimatu dużo dobrego dla nowej serii zrobiła muzyka oryginalna. Mam na myśli nie tylko motyw, który przewija się w każdym odcinku i leci na napisach końcowych, ale całą ścieżkę dźwiękową. Może skleroza mi doskwiera, ale nie pamiętam, żeby w poprzednich sezonach był tak genialny i klimatyczny soundtrack jak w
NYC. No i żeby muzyka (też piosenki, które pożyczono do sezonu) odgrywała tak istotną rolę, bo niektóre sceny, np dosłownie ostatnią sekwencję sezonu ogląda się jak teledysk.
Wątek morderstw w społeczności LGBT to udany miks kina, którego nie powstydziliby się twórcy, których wymieniłem, ale jest też wątek choroby, wiadomo jakiej, i jest przedstawiony na poważnie. A przez to jakie tematy porusza
NYC to jest sezon najbardziej realistyczny, co może dziwnie zabrzmi w przypadku
AHS, ale śledząc wątek dziennikarski oraz to jak przedstawiono społeczność LGBT i niekompetencję policji w latach 80 w Nowym Jorku to prawie się poczułem się jakbym oglądał realistyczne seriale Davida Simona (Wire, Deuce), który postanowił nakręcić serial o społeczeństwie i mieście, które go interesuje, ale w klimatach Ryana Murphy'ego.
Słyszałem głosy, że
NYC długo się rozkręca. No i tak jest, ale może to też był powód, dlaczego w USA
AHS po raz pierwszy leciało po dwa odcinki tygodniowo, bo przyznam że na pierwszym i drugim odcinku troszkę się wynudziłem. Dopiero w końcówce drugiego odcinka
NYC mnie kupiło i wciągnąłem się w historię. Nowe
AHS zaskakuje też małą dawką przemocy. Są brutalne i obrzydliwe sceny, ale często twórcy sami się cenzurują, np w scenach, gdy morderca już ma torturować, kroić ciała, to nie jest pokazane.
Nowy sezon jest na tyle realistyczny jak na AHS, że aktorzy za bardzo nie mogą sobie poszarżować, ale takie granie tutaj by nie pasowało, oprócz Denisa O'Hare'a w roli gangstera z uczuciami. Aktor gra najbardziej murphową postać, przegiętą i wprowadza trochę czarnego humoru, np w scenie z kajdankami jak z Piły rozbawiło mnie poświęcenie gangstera.
Choć też pomyślałem w tej scenie, czy nie lepiej byłoby jakby jeden lub dwa palce sobie uciął i wtedy by ręka przeszła, a on całą rękę poświęcił. No i też za długo się nie zastanawiał nad tym co ma zrobić.
W rolach głównych pojawiają się nowe twarze, których nie przypominam sobie z wcześniejszych sezonów
AHS ani innych seriali Murphy'ego, które oglądam. Na tyle dobrze grają Russell Tovey w roli detektywa Reada, Joe Mantello jako dziennikarz New York Native i Charlie Carver w roli geja, który szuka swojego zaginionego przyjaciela, że nie zdziwię się, jeśli powrócą w kolejnych sezonach albo w innych serialach Murphy'ego kręconych dla FX i Netflixa.
Ze stałych bywalców Murphyego występują wspomniany już Denis O'Hare, ale też Billie Lourd, Leslie Grossman (jestem mocno zaskoczony, bo to najbardziej stonowana rola tej artystki u Murphy'ego, nie sądziłem że nie będzie mnie irytować), Patti LuPone i Zachary Quinto. Pewnie jeszcze ktoś się pojawił, choć nie ma Evana Petersa i Sarah Paulson, a wszyscy ulubienci Murphy'ego grają drugoplanowe role. A jeśli miałbym kogoś wyróżnić z drugiego planu, to oprócz O'Hare'a zwróciłbym uwagę na Quinto. Jest to tak charyzmatyczny aktor, że nawet na drugim planie gdy się pojawia całą uwagę na sobie skupia. Mógłby Ryan Murphy tego aktora w końcu obsadzić w głównej roli.
W drugiej połowie sezonu dostajemy dobre zakończenie poszczególnych wątków, a 9 i 10 odcinek bardziej niż na śledztwie i morderstwach skupia się na głównych bohaterach, na ich emocjach, na tym co przeszli i na pierwszy plan wychodzi AIDS. No i jest to ładny epilog historii co też jest pozytywnym zaskoczeniem, bo u Murphy'ego finały nie zawsze dowożą. Ryan Murphy nie jest zbyt subtelny i nigdy nie był, nawet jak zabiera się za poważne tematy w takich serialach jak Pose i American Crime Story, to wali przekazem prosto w pysk, podobnie jest w
NYC a niektóre pomysły, np z faceci z porożami są za bardzo, ale przyznam, że to chyba pierwszy raz, gdy
AHS wywołał we mnie emocje, jakich bym się nie spodziewał po tym serialu. No prawie się wzruszyłem na podwójnym finale.
Inny serial Murphy'ego, który skupiał się na społeczności LGBT, czyli Pose nie oglądałem, ale wiem, że temat AIDS też był tam poruszany. Mogę tylko zgadywać, że pewnie w lepszy sposób, bo Pose to nie jest horror/thriller, tylko dramat, ale i tak jestem kolejny raz po
Double Feature pozytywnie zaskoczony serialem w ostatnich latach.
AHS NYC to też sezon o którym najmniej się mówiło i pisało gdy leciał w USA.
Tak było cicho, że nawet nie wiedziałem, że w USA sezon 11 leciał w październiku i listopadzie 2022 roku i po prostu o
NYC zapomniałem. Dopiero gdy kolejne odcinki zaczęły się pojawiać na Disney+ to przypomniało mi się o 11 serii. Wydaje mi się, że głośniej było o 10 serii, czyli dobrym Double Feature. Sprawdziłem opinie o NYC i zebrał dość pozytywne od krytyków i dziennikarzy, więc nie zwariowałem, że spodobały mi się dwa ostatnie sezony
American Horror Story. Ale i tak nie ufam serialowi na tyle, żeby głosić wszem i wobec, że serial podniósł się z kolan, że kolejne serie też będą trzymać dobry poziom. Jest to tak nierówna produkcja, że chyba już do końca serialu każdy kolejny sezon będzie dla mnie jedną wielką niewiadomą i będę zawsze podchodził bardziej z obawami a nie z nadziejami. Ale to nie zmienia tego, że
AHS: NYC to dobra robota. Ocena:
7/10.