Mission: Impossible - Dead Reckoning (2023)
Kolejna dobra część Niemożliwej Misji z Tomkiem, choć pomału zaczyna widać, że format się wyczerpuje, choćby po tym, że to co robiło kiedyś wrażenie, zaczyna być kliszą (choć nie wiem czy to odpowiednie słowo), bo wiemy, że Cruise wykonuje wszystkie sceny kaskaderskie sam, ale tak daleko doszli z tymi scenami, że jedyne co mógłby zrobić żeby siebie przebić, to polecieć w kosmos (co zrobi, ale nie w tej franczyzie, tylko w innym filmie). Więc twórcy zaczynają się bawić tym co wcześniej dostaliśmy - pamiętacie scenę z burzą piaskową w Ghost Protocol, to tutaj dostajemy podobną scenę akcji, kojarzycie scenę z pociągiem w filmie De Palmy, to tutaj dostaniecie ją bardziej rozbudowaną.
Twórcy są tego świadomi, że bardziej się nie da, że doszli do ściany w scenach akcji, bo scen akcji jest mało, a sekwencja przed czołówką jest zaskakująco mało rozbuchana (choć nie pamiętam już czy każdy prolog w tej serii to była scena akcji, tak jak w Bondach) i w sumie to mi się to podoba, że nie próbują sami siebie przebić. No i jeśli miałbym się czegoś przyczepić, to film jest trochę przegadany, składa się ze scen w których bohaterowie siedzą w jednym pomieszczeniu i gadają o Bycie, czyli o sztucznej inteligencji, bo z A.I tym razem walczy Hunt. Idealnie wstrzelili się z tym pomysłem w dzisiejsze czasy a przecież film zaczęli kręcić bardzo dawno temu, minęło kilka lat odkąd padł pierwszy klaps na planie. Ogląda się trochę siódemkę jak wysokobudżetowy odcinek mojego ulubionego Person of Interest. A wracając do rozmów to czasami są to dialogi za bardzo pompatyczne, ale równoważone są przez humor, więc aż tak mi to nie przeszkadzało.
Ale rozumiem dlaczego tak film wygląda bo było dużo problemów w czasie produkcji, np. długie przerwy w kręceniu spowodowane przez covid (czy to nie na planie tego filmu Cruise zjechał w bardzo ostrych słowach ekipę, że nie stosuje się do zasad produkcji?), więc nie dziwi mnie, że film wygląda jak wygląda. Dostajemy scenę rozmowy przeważnie w jakimś zamkniętym pomieszczeniu, potem akcją, później kolejna scenę gadania w zamkniętym pomieszczeniu, potem akcja. Ale mimo tego, jak film jest skonstruowany, to nie nudziłem się, bo ekipa Hunta jest tak fajna, że ogląda się ich razem jak starych dobrych znajomych.
Gratulacje dla Cruise'a, że zawsze potrafi ściągnąć do tej serii fajne nowe twarze. Tak było np. z Rebeccą Ferguson (choć w tym filmie chyba do końca nie mieli pomysłu co z Ilsą zrobić), czy Vanessą Kirby, a w siódmej części świetnie wypadła Hayley Atwell, która gra trochę podobną rolę co Phoebe Waller Bridge w najnowszym Indiana Jonesie , ale jest dużo lepsza. No i ma świetną chemię z Tomkiem, ale z nim większość bohaterek ma chemię. Ale nawet postacie trzecioplanowe, pojawiające się na kilka scen wypadają interesująco, nawet jeśli nic o nich nie wiedziałem jak zabójczyni grana przez Pom Klementieff (
Hal może coś mieszam, ale czy ona nie zginęła w końcówce?
), czy agent grany przez Shea Whighama o którym nic nie wiadomo, ale facet ma taki talent i charyzmę, że wyróżnia się z tłumu, jest trochę jak Tommy Lee Jones w Ściganym:)
Jakiś czas temu mówiło się że Dead Reckoning Part I i II to będzie finał całej franczyzy i nie wiem właśnie czy nie powinno tak być. Nie chodzi mi o to, że Cruise się starzeje, bo jak się uprze to nawet w wieku 80 lat będzie biegał, skakał, wykonywał wszystkie numery kaskaderskie sam i wypadnie wiarygodnie, tylko o to,że formuła się pomału wyczerpuje, ale słyszałem ostatnio, że mu się odmieniło i wcale part II to nie musi być finał całej serii. Więc jak będzie Cruise dalej kręcić to jednak jakieś zmiany by się przydały. Choć trzeba przyznać, że to jedna z niewielu franczyz, która trzyma dobry poziom cały czas. No i dla mnie taka jest siódemka - dobra rozrywka, ale nic więcej, którą oceniam właśnie na siódemkę. Podoba mi się też to, że mimo tego że to jest część pierwsza to nie ogląda się tak jak np Diuny czy Fast X po seansie których rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że widziało się pół filmu, ale bardziej ogląda się jak Avengers Infinity War, który był częścią pierwszą, ale oglądało się jak film z trzema aktami, z zakończeniem. Nie miałem takiego wrażenia, że ktoś mi dał do obejrzenia niepełną całość. Ocena:
7/10.
A w scenie z mostem przypomniało mi się, że mieli kręcić tą scenę w Polsce i była duża afera, bo komuś się przypomniało po kilkudziesięciu latach, że polski most to jest zabytek, więc nie można go wysadzić i nie nakręcili sceny w Polsce, ale za to są polskie akcenty, czyli Dorociński, który gra dłużej niż Zawierucha w wiadomym filmie Tarantino, i polski paszport bohaterki granej przez Atwell (rozbawiło mnie jej polskie imię Balbina, czy jakoś tak, wpisane w paszporcie).
Hal wracając do Ilsy to dopiero w poprzedniej części polubiłeś bohaterkę graną przez Ferguson? Ja ją polubiłem od razu gdy zadebiutowała w tej franczyzie, zapamiętałem Ilsę z pamiętnej sceny, w której pierwszy raz ją widzimy, czyli w sekwencji w teatrze/operze. Ciężko było nie zwrócić na nią uwagi w tej sekwencji.