To może ja przekleję (z elementami edycji
) tu to, co napisałem w wątku oscarowym:
Podstawowe pytanie brzmi: czy na ten film zwrócilibyśmy wszyscy uwagę, gdyby go kręcono w "normalny" sposób? Moim zdaniem - niekoniecznie. Historia jest bardzo życiowa, no ale bardzo życiowe to bywają też telenowele. Dzięki kręceniu całości przez 12 lat uzyskano jednakże dwie rzeczy: po pierwsze - film jest przez to bardziej prawdziwy, np. bohaterowie w naturalny sposób się starzeją. Po drugie - dzięki kręceniu "na bieżąco" wyłapywano z danej rzeczywistości, czasoprzestrzeni różne detaliki, które w innym wypadku gdzieś by pewnie umknęły. Boyhood wywołuje te wszystkie emocje, które zarezerwowane są dla filmów będących podróżą przez życie. Zmusza do spojrzenia za siebie, do refleksji nad przemijaniem, do nabrania dystansu do różnych faktów z przeszłości. Tylko czy takiego samego efektu nie uzyskałby ktokolwiek, kto nagrałby wybrane sceny ze swojego życia, a potem zmontował je w 3-godzinny film? Boyhood to obraz bardzo prawdziwy, ale czy to automatycznie oznacza, że dobry? Bo o ile ostatecznie wywołał we mnie te wszystkie emocje, o tyle miewałem kryzysy podczas jego projekcji. Mówiąc wprost - dłużyło mi się niemiłosiernie. Karkołomny i odważny był to pomysł i za tę odwagę Linklater pewnie zgarnie nagrody, być może nawet słusznie. Ale film wielkim dziełem "sam w sobie" moim zdaniem po prostu nie jest. 6/10.
I zgadzam się z HALem, prawdziwe życie mam na co dzień. Tym samym Boyhood to wyniesienie dokumentalnej telenoweli do rangi sztuki
W sumie cały Linklater, jego "słoneczna" trylogia to pod pewnymi względami podobne dzieło.
Ale też, jak wspomniałem w innym wątku, jego paradoks polega na tym, że pomimo całego marudzenia już wiem, że zostanie w mojej pamięci na dłużej, niż wiele lepiej ocenionych przeze mnie filmów.