Strony: [1] 2 3 ... 5   Do dołu
Drukuj
Autor Wątek: [seria] James Bond  (Przeczytany 21812 razy)
HAL9000

*

Miejsce pobytu:
Discovery One

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« : Stycznia 15, 2012, 19:58:17 »

Wszyscy chyba wiedzą o co chodzi więc może tylko trailer i lista dla przypomnienia i przechodzimy do dyskusji ;)

<a href="http://www.youtube.com/watch?v=gsf721duqPs" target="_blank">http://www.youtube.com/watch?v=gsf721duqPs</a>

1. Dr. No (1962) Sean Connery
2. Pozdrowienia z Rosji / From Russia With Love (1963) Sean Connery
3. Goldfinger (1964) Sean Connery
4. Operacja Piorun / Thunderball (1965) Sean Connery
5. Żyje się tylko dwa razy / You Only Live Twice (1967) Sean Connery
6. W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości / On Her Majesty's Secret Service (1969) George Lazenby
7. Diamenty są wieczne / Diamonds Are Forever (1971) Sean Connery
8. Żyj i pozwól umrzeć / Live and Let Die (1973) Roger Moore
9. Człowiek ze złotym pistoletem / The Man with the Golden Gun (1974) Roger Moore
10. Szpieg, który mnie kochał / The Spy Who Loved Me (1977) Roger Moore
11. Moonraker (1979) Roger Moore
12. Tylko dla twoich oczu / For Your Eyes Only (1981) Roger Moore
     Nigdy nie mów nigdy / Never Say Never Again (1983) Sean Connery (film nie należy do oficjalnej serii i stanowi w zasadzie remake "Operacji: Piorun" ;) )
13. Ośmiorniczka / Octopussy (1983) Roger Moore
14. Zabójczy widok / A View to a Kill (1985) Roger Moore
15. W obliczu śmierci / The Living Daylights (1987) Timothy Dalton
16. Licencja na zabijanie / Licence to Kill (1989) Timothy Dalton
17. GoldenEye (1995) Pierce Brosnan
18. Jutro nie umiera nigdy / Tomorrow Never Dies (1997) Pierce Brosnan
19. Świat to za mało / The World is Not Enough (1999) Pierce Brosnan
20. Śmierć nadejdzie jutro / Die Another Day (2002) Pierce Brosnan
21. Casino Royale (2006) Daniel Craig
22. Quantum of Solace (2008) Daniel Craig
23. Skyfall (2012) Daniel Craig
« Ostatnia zmiana: Stycznia 16, 2012, 09:51:28 wysłane przez HAL9000 » Zapisane

Gentlemen, you can't fight in here! This is the War Room. Trakt
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #1 : Stycznia 15, 2012, 20:12:56 »

Pięknie, że temat wreszcie powstał :) Jak znajdę czas w robocie, to się jutro szerzej wypowiem, bo teraz chętnie oderwę się od kompa i zagłębię w lekturę :)

Może jedynie lista moich ulubionych aktorów-Bondów:

1. Roger Moore
2. Sean Connery
3. Pierce Brosnan
4. Daniel Craig
5. George Lazenby
6. Timothy Dalton

Od razu jednak dodam, iż pierwsze dwa miejsca w zasadzie na równych prawach, bo ciężko mi się zdecydować. Jak sobie po raz kolejny odświeżę wszystkie filmy z serii (tych z Connerym dawno nie oglądałem), to może zmienię zdanie. Brosnan świetnie się w roli odnalazł i mógłby w zasadzie być tym Bondem nieco dłużej. Co do Craiga nie mam zdania, bo widziałem tylko Casino Royale, zaś Quantum of Solace zobaczę przed premierą Skyfall, co bym ciągłość miał. Lazenby dostał rolę okłamując wszystkich, iż miał już za sobą jakieś tam role, etc. I właściwie cały ten film miałem wrażenie, iż on bawi się tą rolą Bonda, co niekoniecznie przekłada się na zabawę widza :) Zaś Dalton to sztywniak, ale sam nie wiem, czy on taki słaby był, czy po prostu tak bardzo nie lubię bondów z jego udziałem :)

na razie tyle, cdn :)

Do listy powinieneś mimo wszystko dopisać "Nigdy nie mów nigdy", choć z adnotacją, iż film nie należy do oficjalnej serii i stanowi w zasadzie remake "Operacji: Piorun". :)
« Ostatnia zmiana: Stycznia 15, 2012, 20:20:32 wysłane przez p.a. » Zapisane
dampf

*

Miejsce pobytu:
Trójmiasto




« Odpowiedz #2 : Stycznia 15, 2012, 20:25:45 »

Najbardziej lubię filmy z Moore'm i Connery'm, ale w sumie każdego z nich za coś innego. Moore to świetnie zrobione filmy, czasami trochę jajcarskie, ale zawsze nie przekraczające jakiejś tam granicy. Zresztą to własnie w moim ulubionym Bondzie gra Moore (A View to a Kill). Connery to z kolei klasa sama w sobie i duch wcześniejszych dekad, może i te filmy z nim trącą trochę myszką, ale kto wie, czy przez to nie są nawet ciekawsze momentami. Lazenby i Dalton nie zapisali się jakoś specjalnie w mojej pamięci.

Brosnana nawet lubię, chociaż Bondy z jego udziałem to w zasadzie już momentami taki przerost formy na treścią i zbytnie hołdowanie efektom specjalnym, a nie samej fabule. Za to Craiga nie trawię :D Widziałem z nim tylko "CR", ale i tak nie jestem w stanie wytrzymać jego jako Bonda. No zwyczajnie nie łapię go jako aktora grającego tę rolę... Nie pasuje mi fizycznie, ani interpretacją tej postaci. Może za jakąś dekadę będzie inaczej, ale obecnie omijam niestety nowe Bondy z daleka.
Zapisane
HAL9000

*

Miejsce pobytu:
Discovery One

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #3 : Stycznia 15, 2012, 20:40:17 »

Też jak byłem mały to lubiłem Bondy z Rogerem Moorem. Wielkie wrażenie robiły na mnie gadżety  :haha: To białe auto/łódź podwodna, które wyjeżdża z morza na plażę  :haha: I pamiętam jeszcze jakiś zegarek który wystrzeliwał linkę czy jakiś laser  :haha: Strasznie mi się to podobało  :roll:

Lazenby był najsłabszy IMO, w ogóle mało co pamiętam z jego filmu. Natomiast Bondy z Daltonem to było takie tanie kino akcji lat 80tych :pff2:

Jeśli chodzi o Craiga , to jak już pisałem, ja do niego nic nie mam  :) Dla mnie się sprawdził jako Bond, po zmęczonym Brosnanie, tchnął trochę świeżości w tą postać. No i Eva Green była świetną dziewczyną Bonda  :rad2:
Zapisane

Gentlemen, you can't fight in here! This is the War Room. Trakt
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #4 : Stycznia 15, 2012, 20:42:55 »

Natomiast Bondy z Daltonem to było takie tanie kino akcji lat 80tych :pff2:

Amen. Z ust mi to wyjąłeś. Generalnie, straszne przyziemne filmy, które akurat mogą spodobać się tym, którzy za bondami nie przepadają. Dla mnie jednak w dobrym bondzie musi być jakiś uroczy szaleniec czy chociaż dziwak :)
Zapisane
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #5 : Stycznia 17, 2012, 11:31:03 »

Pomyślałem sobie, iż co jakiś czas będę tu wrzucał luźne uwagi na temat różnych "bondów", poczynając od najsłabszych :)

Na pierwszy rzut muszą zatem iść obydwa filmy z Timothy Daltonem, które uważam za najsłabsze w całej serii. Są to bodaj jedyne bondy, którym wystawiłem 5/10. Oba widziałem co najmniej dwa razy ("Licence to Kill" chyba nawet trzy, bo zdaje się, że oglądałem to w dzieciństwie) i wrażenia za każdym razem podobne. Z jednej strony odnoszę wrażenie, iż chciano tu "uczłowieczyć" Bonda (mniej szarmanckich dowcipów, motyw zemsty w drugim filmie, etc.), z drugiej - przybliżyć filmy z tym bohaterem do standardowych wytworów kina akcji lat 80. Rezultat jest mocno taki sobie, bo w mojej opinii filmy z Daltonem nie mogą do końca satysfakcjonować ani miłośników typowych "bondów", ani - kina akcji jako takiego. O ile jednak obie produkcje mogą spodobać się tym, którzy przygodami agenta 007 nie przepadają, o tyle mi brakowało np. wyrazistych czarnych charakterów, którzy, dajmy na to,  chcą opanować świat ;) Handlarze bronią czy narkotykami to nieciekawe postacie. Może i dzięki temu filmy popłynęły w kierunku większego realizmu, ale który z miłośników bondów żąda od tych filmów kurczowego trzymania się realiów? No właśnie. Cieszę się, że z usług Daltona szybko zrezygnowano. W sumie największą ciekawostką związaną konkretnie z "Licence to Kill" jest chyba rola młodziutkiego i szczuplutkiego Benicio del Toro :)
Zapisane
Król Artur

*

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



Let's tango bitch!

« Odpowiedz #6 : Stycznia 17, 2012, 12:43:10 »

 Swego czasu serie z Bondem uwielbiałem z wiekiem trochę tez zapał zmalał, ale od czasu do czasu lubię sobie odświeżyć, co nie, co (mam całą kolekcję filmów na DVD prócz tych najnowszych z Craigiem i "Nigdy nie mów nigdy"). Sean Connery to mój ulubiony odtwórca Bonda najmniej lubię Daltona i Lezenbyego. Moore kojarzy mi się z Świętym tak jakoś mam zaszufladkowane  :P. Nie mniej ni więcej niektóre filmy trącą myszką są naiwne i można by powiedzieć, że "wyrosłem" z tych filmów ale naszego polskiego Bonda w postaci agenta J-23 nadal uwielbiam i uważam za najlepszy serial (tak na przekór antykomuchom :D).
Zapisane
Master

*

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #7 : Stycznia 17, 2012, 13:47:50 »

Kiedyś oglądałem Bondy, gdy tylko miałem okazję, z czasem to jednak przeszło. Początkowo za najlepszego aktora odtwarzającego Bonda uważałem Moore'a do czasu oglądnięcia któregoś filmu z Seanem Connery. Na trzecim miejscu Brosnan, a dalej  Craig i Dalton - choć nie wiem w jakiej kolejności (z Lazenby nie widziałem żadnego filmu). Z Daltonem widziałem tylko "Licencję na zabijanie", mam lekki sentyment do niego ;) Daniel Craig nie był taki zły (znam jedynie Quantum of Solace). Sporo słyszałem złego na temat Craiga - że zniszczył legendę Bonda itd. Uważam, że stworzył postać najbardziej ludzką - nie niezniszczalnego super bohatera, które nie ważne ile oberwie i tak wszystkich pokona; po prostu człowieka. Jednak QoS nie zapadł mi jakoś specjalnie w pamięć. Filmy z Brosnanem to z kolei z jednej strony bardzo widowiskowe kino akcji, z drugiej - opierające się na technice (GoldenEye) i zglobalizowanym świecie (Jutro nie umiera nigdy) "współczesne" i pomysłowe produkcje. Im nowsze są filmy o Bondzie tym bardziej prawdopodobne. Wystarczy sobie przypomnieć pomysły zawarte w starych odcinkach - walki w kosmosie, samochód i łódź podwodna w jednym, super nierealistyczne gadżety (w nowszych też były, ale jakoś rozwój techniki czynił je bardziej "prawdopodobnymi", choć nie twierdze, że możliwymi).
« Ostatnia zmiana: Stycznia 17, 2012, 21:44:57 wysłane przez Master » Zapisane
spiral_architect

*

Miejsce pobytu:
Wrocław




WWW
« Odpowiedz #8 : Stycznia 17, 2012, 21:21:36 »

Mi tam Craig odpowiadał jako taki burak w Casino Royal. Z tym, że znowu przy Quantum bez ładu i składu wymiękłem :)
Zapisane
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #9 : Stycznia 23, 2012, 13:10:48 »

Jak tak sobie teraz myślę o kolejnych bondach z "negatywnego" końca skali, to przychodzą mi na myśl głównie dwa filmy: "Nigdy nie mów nigdy" i "Człowiek ze złotym pistoletem".

Ten pierwszy nade wszystko nie należy do oficjalnej serii i można to odczuć. Brakuje stałych motywów, postaci, czołówki i tak dalej. Po drugie - to tylko remake "Operacji Piorun". Po trzecie - film ma zbyt silnie zaznaczone wątki autoparodystyczne (vide badania sprawności Bonda na początku, czy też końcowe mrugnięcie okiem Connery'ego). Co ciekawe, to jeden z pierwszych bondów, jakie oglądałem :) Jeden z nielicznych, jakie zaliczyłem jeszcze w dzieciństwie; mocno zapadła mi w pamięć gra, w którą bohater grał z Largo :) Swoją drogą ta scena to dla mnie wciąż największy plus całego filmu, obok obecności aktora, który wcielił się w rolę Largo - Brandauera.

Z kolei "Człowiek ze złotym pistoletem"... Sam nie wiem, widziałem film dwa razy (w czasach "nowożytnych") i za każdym razem miałem odczucie niedosytu. Fajna jest podwójna scena pojedynku w posiadłości tytułowego człowieka, ale poza tym z filmu nie pamiętam zbyt wiele... Zresztą chociaż bardzo lubię serię, często jest tak, że z filmów - jeśli ich nie oglądałem 2-3 razy - nie pamiętam za dużo :D
Zapisane
HAL9000

*

Miejsce pobytu:
Discovery One

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #10 : Maja 21, 2012, 15:13:54 »

Bond 23. Coming Soon  ;)

<a href="http://www.youtube.com/watch?v=24mTIE4D9JM" target="_blank">http://www.youtube.com/watch?v=24mTIE4D9JM</a>
Zapisane

Gentlemen, you can't fight in here! This is the War Room. Trakt
ciach_eemuu_ciach

*

Miejsce pobytu:
Łaziska Średnie

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



Where is Jessica Hyde?

« Odpowiedz #11 : Maja 21, 2012, 18:39:27 »

Nie przekonuje mnie jakoś ten zwiastun... ale w sumie poprzedniej części jeszcze nie widziałem i z tego powodu jakoś nie ubolewam :) Nie czuję bluesa jeżeli chodzi o nowego Bonda...
Zapisane
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #12 : Września 14, 2012, 11:16:26 »

A mi się nawet trailer - choć nie wiem, czy to ten sam był - podobał. W kinie widziałem. Jakieś skojarzenia raczej z Bournem, a nie Bondem, no ale... zobaczymy.

W oczekiwaniu na "Skyfall" zdecydowałem się odświeżyć wszystkie bondy :) Zobaczymy, czy zdążę ;)

"Dr. No" oglądałem po raz drugi i wrażenia podobne, co za pierwszym razem - trochę ten film niemrawy. Dość przejrzysta i miejscami naiwna (smok!) fabuła, fatalnie grająca (choć piękna) Ursula Andress, do tego pewna sztywność i sztuczność wykonania - tak jakby twórcy i aktorzy nie do końca poczuli ten temat. Brakuje też paru stałych motywów (np. Q). Są i plusy - przede wszystkim penetracja posiadłości Dr. No jest ciekawa i klimaciarska. Ale film jako całość zasługuje maksimum na 6/10. Dałbym chętnie nawet 5/10, ale pionierskość trzeba jakoś nagrodzić :)

Natomiast "Pozdrowienia z Rosji" utrzymało u mnie swój status jednego z lepszych filmów w serii. A oglądałem go po raz trzeci. Jest ciekawy, charakterystyczny dla filmów szpiegowskich klimat, jest ciekawy pomysł na fabułę. I całe wykonanie jakieś lepsze. W grze Connery'ego pojawił się ten ironiczny dystans do samego siebie, wśród stałych scen zadebiutował Q i jego zabawki, wyczuwalny jest większy luz i większa pewność siebie do tego, jak film ma wyglądać. Ja to przynajmniej tak odbieram. No i mamy tu rewelacyjną, półgodzinną sekwencję w pociągu, z charakterystycznym "pociągowym" klimatem i autentycznym trzymaniem widza w napięciu. Jedynie dziewczyna Bonda jakaś taka mało wyraźna, choć przynajmniej grała lepiej, niż Ursula Andress. Film jako całość o dwie klasy lepszy, który zasługuje na jakieś 7.5/10 :)

EDIT

Za mną kolejne spotkanie z "Goldfingerem" :) Przy okazji "Dr. No" wspomniałem o pionierskości, choć tak naprawdę nie jestem pewny, czy cała seria nie zawdzięcza więcej Bondowi nr 3. Odnoszę wrażenie, iż to właśnie "Goldfinger" wyznaczył standardy serii przynajmniej do lat 80. i filmów z Daltonem. Jest więc sensacyjna fabuła nierzadko rozgrywająca się w pięknych sceneriach (tu - Szwajcaria), są niejako obowiązkowe sceny akcji w rodzaju pościgów (a które mnie osobiście zawsze nieco nużą), jest typowe dla serii poczucie humoru. O kobietach niby nie ma co wspominać, bo  te obecne były w fabule zawsze, chociaż... to właśnie w "Goldfingerze" po raz pierwszy pojawiają się kobiety stojące po przeciwnych stronach barykady. W tym filmie stale obecna w serii scena prezentowania przez Q swoich wynalazków również przybrała swój właściwy kształt - chodzi zarówno o pomysłowość wynalazków, jak i o kontrast między poważnym Q a wiecznie żartującym Bondem. Przykłady można mnożyć, dodam jeszcze na koniec, że to tu po raz pierwszy pojawiła się piosenka w czołówce, bardzo zresztą charakterystyczna.

A sam film? Nieco mnie przy drugim podejściu rozczarował. Do połowy jest świetnie. Dwuznaczna rozgrywka między Bondem a Goldfingerem (np. partia golfa) napędza cały film. Sam tytułowy bohater również świetnie wykreowany. Jest przebiegły, ale ma w sobie coś prymitywnego i odpychającego. Niestety, napięcie mocno siada gdzieś w połowie,
Spoiler (kliknij, żeby zobaczyć)
i tak jest w zasadzie prawie do samego końca. Na dodatek zawsze odnosiłem wrażenie, iż Bondowi w tym filmie zbyt bardzo sprzyja los. Natomiast z innych fajnych rzeczy mamy tu Oddjoba, jedną z bardziej wyrazistych postaci z gatunku "zapora nie do przejścia". On i jego kapelusz mocno wgryzły się w moją pamięć :) Są 3 kobiety, z czego 2 warte zapamiętania: śliczna Jill Masterson i charyzmatyczna Pussy Galore. Jest fantastyczny dialog Goldfingera z Bondem:
Spoiler (kliknij, żeby zobaczyć)
. I znów: przykłady fajnych rzeczy można długo wymieniać. Tylko nie zmienia to faktu, iż fabuła nieco tu kuleje. Dlatego za całość 7/10.
« Ostatnia zmiana: Września 18, 2012, 07:37:42 wysłane przez p.a. » Zapisane
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #13 : Października 02, 2012, 09:19:38 »

Dobra, co 3 filmy mogę robić nowy post, co by podbić nieco temat ;) Zresztą za długie posty niezbyt dobrze wyglądają...

Za mną powtórka z "Thunderball". Swego czasu to ten film skłonił mnie do zaliczenia wszystkich bondów. Za drugim razem nieco mnie rozczarował, za to teraz utwierdziłem się w pierwotnym przekonaniu, że to jeden z lepszych filmów w serii. Przede wszystkim - dużo się tu dzieje, bardzo dużo. Nie ma tu miejsca na przestoje, jakie występowały w drugiej połówce "Goldfingera". Nie zawsze jest to może szczególnie wysmakowana akcja, ale spełnia swoje cele rozrywkowe :) Bardzo lubię pierwszą część filmu, rozgrywającą się w pewnego rodzaju sanatorium. Bond jest tu na urlopie i nie może działać jawnie. Poza tym tą część filmu charakteryzuje nieco tajemnicza atmosfera. Świetna jest też scena z Q, generalnie humoru w filmie i charakterystycznych odzywek sporo. Sporą część filmu wypełniają hipnotyzujące i na ogół ciekawe sekwencje podwodne. Być może nawet jest ich za dużo, finał sprawa przez to wrażenie nieco mało dynamicznego i rozciągniętego w czasie. Do innych wad zaliczyłbym postać głównego antagonisty. Largo jest trochę mało wyrazisty, no ale ostatecznie to tylko pachołek Blofelda ;) Bo własnie, bo chwili przerwy w poprzednim filmie, do gry znów wraca organizacja SPECTRA. Wśród innych zalet wymieniłbym wreszcie fantastyczne dwie dziewczyny Bonda. Jedna jest po prostu śliczna, za to druga... jest w niej coś fascynującego:

http://www.ciaranbrown.com/paluzzi.html

Gdyby całość nieco skrócić, dodać lepszego przeciwnika a także nieco zmodyfikować scenariusz (głównie końcówkę), można by się było pokusić nawet o ósemkę. A tak - mocne 7/10 :)

EDIT
 
Za mną dwa kolejne Bondy :)
 
"Żyje się tylko dwa razy" widziałem w przeszłości tylko raz i poza niejasnym wspomnieniem, iż film był jednym ze słabszych spośród tych z Connerym, niewiele więcej z niego pamiętałem. Przy projekcji nr 2 wrażenie to umocniło się, choć z początku nic tego nie zwiastuje. Przedakcja jest bowiem intrygująca i nietypowa. Również pierwszych 30-40 minut podobało mi się, jest takie jakieś wrażenie osaczenia. Później jednak jest znacznie słabiej. To pierwszy z orientalnych bondów, co starano się tu uwypuklić. Niestety, scenariusz ociera się o absurd, gdy japoński wywiad z Bonda chce zrobić Japończyka. Efekt? Connery wygląda po prostu głupio i - co ważne - nadal po prostu jak Connery ;) Najgorsze, że te przebieranki czy szkolenie w szkole dla ninja ma niewielkie uzasadnienie fabularne. Ot, chciano po prostu pokazać Bonda w nieco innym kontekście. Poza tym wyraźnie w tym filmie widać, iż twórczy nad sensowną fabułę zaczynają przedkładać różne efektowne akcje. Bo scenariusz w gruncie rzeczy jest dość przejrzysty i chyba nieco naiwny. Nadal nieźle się na to wszystko patrzy, ale po prostu nie jest już tak fajnie, jak w poprzednich kilku częściach. I jeszcze mogę się przyczepić do wyjątkowo kiepskich dziewczyn Bonda. Ale ten film, prócz intrygującego początku, ma jednak pewną dużą zaletę. To tu następuje prawdziwa introdukcja Blofelda. I w zasadzie ten film zapoczątkował taką nieformalną trylogię, w której Bond staje w szranki z szefem organizacji SPECTRA. Do tej pory walczył raczej z jego ludźmi, zaś obecność Blofelda ograniczała się do ręki gładzącej białego kota ;) Co ważniejsze, Donald Pleasence stworzył dosyć fascynującą kreację. Blofeld w jego wykonaniu jest intrygujący i niebezpieczny. Również dlatego za całość mimo wszystko 6/10.
 
Z kolei "W tajnej służbie jej królewskiej mości" uchodzi za jeden ze słabszych filmów w serii. Uchodzi niesłusznie, bo film to po prostu nieco inny, do tego zagrał w nim Lazenby, ściągając na siebie niechęć fanów ;) Ale to nie do końca jego wina. Owszem, gra dosyć przeciętnie. Szczególnie słabo wypada w scenach z kobietami. Wygląda, jakby wszystkie kontakty z płcią piękną traktował jak niezasłużoną nagrodę, szczęśliwy traf. Ktoś może powiedzieć: no i nareszcie. Ale od tego typu postaci niejako wymagam wrodzonego magnetyzmu i pewności siebie. A Lazenby zachowuje się tu nie jak Bond, ale, powiedzmy, przypadkowy bohater ;) Ale, jak już powiedziałem, to wszystko nie do końca jego wina. To przecież nie on wymyślił, by Bond z lubością spoglądał na króliczka z Playboya. "Prawdziwy" Bond Playboya przeglądać nie musi, on takie kobiety po prostu zdobywa :) Na dodatek twórcy chcieli tak bardzo odciąć się od Connery'ego, jak to tylko możliwe. Tylko tak tłumaczę sobie ubranie 007 w wyjątkowo kretyńską koszulę czy strój. Poza tym Bondowi zdarza się tu pomylić, w kilku scenach jest ewidentnie zależny od kobiety i generalnie ma się wrażenie, że sobie nie radzi. Ale, jak już napisałem, to nie do końca wina Lazenby'ego, taką rolę wymyślili mu raczej scenarzyści. Nade wszystko jednak... Bond w dużej mierze jest tu monogamistą, bierze nawet ślub. Prawdziwy, w przeciwieństwie do tego z "Żyje się tylko dwa razy" ;) W sumie może nie mam nic przeciwko takiej - chwilowej - odmianie, gorzej, że cierpi na tym film. Pierwszych kilkadziesiąt minut to w pewnej mierze jakieś romansidło. Również dlatego film to wyjątkowo długi - trwa 2h 20 minut, a na poważniejsze ruchy trzeba trochę poczekać. Na szczęście, gdy już zaczyna się coś dziać, jest całkiem nieźle. I nawet jeśli fabuła sprawia wrażenie nieco ekstrawaganckiej, to jednak klimat w umieszczonej na szczycie góry prywatnej klinice Blofelda jest wyborny, nieco klaustrofobiczny. Sam Blofeld w wykonaniu Savalasa to zupełnie inna postać, niż poprzednio. Mnie jednak taki Blofeld nie przekonuje. Nie ma się takiego wrażenia, iż to mógł stać na czele SPECTRA. Nie ma w nim tej władczości, tego szaleńczego rysu. Jest taki dosyć zwyczajny. Bardzo fajnie natomiast dobrano partnerkę Bonda. Jest i piękna, i charyzmatyczna i w jakiś sposób napędza ten film. Który mimo wszystko oceniam pozytywnie, bo cokolwiek by o nim nie mówić, jest to bardzo charakterystyczna i niepowtarzalna część z również nietypowym, smutnym zakończeniem. A że nie tego oczekuję od serii to inna sprawa. Podsumowując - jako niezależny film "W tajnej służbie..." sprawdza się lepiej, niż jako część serii. Za całość - 6/10.

EDIT ;)

Nowy post machnę, gdy przejdę już do ery Moore'a ;) Choć tak naprawdę mógłbym to zrobić już teraz, gdyż "Diamenty są wieczne", ostatni regularny Bond z Connerym, bardziej przypomina mi filmy ze "Świętym" - i to raczej późne, np. "Ośmiorniczkę" -  aniżeli starsze tytuły ze Szkotem. Wszystko stało się przerysowane na granicy błazenady (choćby dwóch morderców - gejów: pan Wint i pan Kidd...) i... niestety nie wyszło to filmowi na dobre. Co dla mnie ciekawe, za pierwszym razem siódmy Bond w serii wywarł na mnie spore wrażenie. Za drugim było znacznie gorzej a obecna, trzecia już projekcja, tylko umocniła mnie w przekonaniu, że to w sumie jeden ze słabszych filmów w całej serii, a bez wątpienia najsłabszy z tych z Connerym. Poniekąd można twórców zrozumieć - po wyjątkowo ponurym, jak na ten cykl, poprzednim filmie, chciano stworzyć obraz lekki i przyjemny. I taki jest, ale... brakuje jednak jakiegoś szczątkowego napięcia czy bardziej interesującej fabuły. Warto ten film zobaczyć z tego względu, iż mamy tu finałowe starcie Bonda z Blofeldem (arcyłotr wróci tylko w przedakcji do, zdaje się, "Tylko dla twoich oczu"). I mimo wszystko to jakoś napędza cały film. Zresztą gdyby tylko uczynić go nieco bardziej "na serio" byłaby to naprawdę fajna część, bo potencjał ta historia jednak ma. Dlatego, mimo wszystko, słabe 6/10. Takie 5.5 w zasadzie :)

« Ostatnia zmiana: Października 15, 2012, 07:55:03 wysłane przez p.a. » Zapisane
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #14 : Października 22, 2012, 07:05:30 »

Zaangażowanie do roli Bonda Rogera Moore'a definitywnie zakończyło pewną epokę. Nie tylko chodzi o aktora odgrywającego główną rolę, ale o zmianę klimatu całości. Prawie wszystkie filmy z Connerym charakteryzowały się napiętą atmosferą czasów Zimnej Wojny, zaś sam Bond wojował głównie z organizacją SPECTRA (jedynym wyjątkiem był "Goldfinger").  Bondy z Moorem są, ogólnie rzecz biorąc,  znacznie lżejsze gatunkowo, zmienia się też typ przeciwników. W "Żyj i pozwól umrzeć" agent 007 ściera się z fantastycznie zorganizowaną organizacją czarnoskórych bandytów :) Jako że akcja rozgrywa się w 3 lokalizacjach - na pewnej karaibskiej wyspie, Nowym Orleanie i nowojorskim Harlemie - twórcy filmu mogli przedstawić różne oblicza kultury Czarnych. I to jakoś świadczy o wyjątkowości tego filmu, zdecydowanie jednego z najlepszych, jeśli o Moore'a idzie. Mamy to więc voodoo, nowoorleański pogrzeb (fantastyczna sekwencja, swoją drogą), czy też podfunkowioną wersję głównego tematu muzycznego, przy okazji wizyty w Nowym Jorku. 3 wątki sensownie się zazębiają, choć związki pomiędzy nimi nie są oczywiste - jest więc w filmie miejsce na pewne zaskoczenie i zaciekawienie, o co w tym wszystkim chodzi. Ktoś może narzekać, że nieco przesadzono z tym voodoo, że Jane Seymour jest nieznośna w roli wróżbitki z kart Tarota... To trochę prawda, na szczęście w jednej cudownej scenie z tymi kartami, twórcy pokazują, iż mają do tego pewien dystans (
Spoiler (kliknij, żeby zobaczyć)
. Ten film to również kilka bardzo charakterystycznych scen. Chociażby tą z Bondem przeskakującym po pyskach krokodyli. Albo sekwencję pościgów na motorówkach, niestety znacznie wydłużoną, choć wprowadzającą postać stereotypowego południowca, szeryfa z Luizjany :) Również wśród przestępców kilka równie charakterystycznych postaci znajdziemy. To wszystko sprawia, iż film to wyjątkowo udany. Może komuś będzie brakowało dawnej, nieco większej powagi wykonania, można narzekać, iż film można było o dobrych 15 minut skrócić. Świadom tych wad, wystawiam filmowi mocną siódemkę :)
Zapisane
marczewek

*

Miejsce pobytu:
była stolica byłego województwa




mój nik wzion sie od mojego imienia

« Odpowiedz #15 : Października 22, 2012, 15:53:39 »

Mój wujek jest megafanem Bonda. szczególnie tych z Connerrym i Moorem. Ja też lubię całą serię, a co do Craiga to należę do fanów (wujek do antyfanów).
Zapisane

- Klasyka to książki, które ludzie cenią i których nie czytają.
Mark Twain
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #16 : Października 23, 2012, 07:56:16 »

Co do Craiga, to opinię wyrażę za jakiś czas, jak sobie zobaczę filmy z jego udziałem :) Wydaje mi się, iż lepiej patrzeć na te filmy niejako niezależnie od całej serii, bo istotnie różnią się od tych z Connerym czy Moorem. Dlatego poniekąd nie dziwię się Twojemu wujkowi :) Mi się "Casino Royale" podobało, choć nie czułem, że oglądam film z Bondem.

Sam zobaczyłem natomiast "The Man with the Golden Gun" i muszę przyznać, iż byłem wobec tego filmu nazbyt surowy. Wszak początek może zaintrygować - gdy Bond zostaje wycofany z wykonywania bieżącego zadania, dostając przy okazji czas, by namierzyć tytułowego mężczyznę, niejakiego Scaramangę,  który ponoć czyha na jego życie. Ale czy naprawdę jakiś film z agentem 007 może obyć się bez powstrzymania tego czy innego rzezimieszka przed wdrożeniem jego szeroko zakrojonego planu podbicia świata w taki czy inny sposób? ;) Akcja momentami kuleje (szczególnie dotyczy to idiotycznej sekwencji ucieczki ze szkoły karate), ale ta swoista rywalizacja między Bondem a Scaramangą napędza cały film. Jest tu bardzo charakterystyczna postać karła, Nick-Nacka, zaś w tytułowej roli wystąpił Christopher Lee i jest znakomity. Choć prawdę powiedziawszy najbardziej z całego filmu pamięta się dwie sceny pojedynku ze Scaramangą - tą z przedakcji i końcową. Dla nich tylko warto ten film zobaczyć. Za całość - jakieś 6.5/10.
Zapisane
marczewek

*

Miejsce pobytu:
była stolica byłego województwa




mój nik wzion sie od mojego imienia

« Odpowiedz #17 : Października 23, 2012, 12:13:43 »

Gdzieś czytałem że od CR Bond dostał nowy życiorys. Znaczy się został odmłodzony, bo w końcu Związku radzieckiego nie ma, a teraz normalnie miałby tyle co Conerry pewnie  :haha:.

Bond Craiga jest też jakby bardziej ludzki, wcześniej to taki pół-bóg w sumie był. Ani zadrapania, ani ranki.
Zrezygnowali też z tych rakiet w samochodach i innych bajeczkowych bajerów.
To też może zniechęcić fanów starszej serii, gdzie jakieś wynalazki od Q były na porządku dziennym.

Rzeczywiście Bond to teraz bardziej przypomina Bourna czy Bauera, niż siebie samego z lat 60-70.

Teraz też Bond więcej biega/chodzi/skacze. W końcu Craig to dość wysportowany facet. A trudno było od poprzednich wymagać akrobacji, skoro byli już w sile wieku.
« Ostatnia zmiana: Października 23, 2012, 12:21:16 wysłane przez marczewek » Zapisane

- Klasyka to książki, które ludzie cenią i których nie czytają.
Mark Twain
p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #18 : Października 23, 2012, 12:39:43 »

Tyle że, o ile pamiętam, "Casino Royale" rozgrywa się teoretycznie przed fabułą znaną z "Dr. No", tam Bond chyba jeszcze nie ma licencji na zabijanie i tak dalej. Czyli - musiał być młody. Oczywiście uwspółcześniono całą historię, chyba dlatego, by była bardziej zjadliwa dla współczesnego widza. Tym samym młody Bond trafił do epoki, w której powinien mieć koło 80 lat ;)  Ale też Bondy zawsze jakoś podążały za współczesnością, wszak większość książek powstała jeszcze w latach 50. a ostatnie klasyczne, wzorowane na książkach Fleminga filmy - ok. 30 lat później. Więc tak naprawdę życiorys Bonda, jaki wyłania się z filmu, zawsze miał się trochę nijak do tego książkowego. Na co również miała wpływ kolejność ekranizacji.

To, że można było w przypadku chociażby filmów z Craigiem jednak spróbować odtworzyć realia epoki sprzed lat kilkudziesięciu, udowadnia chociażby taki "Szpieg".
Zapisane
marczewek

*

Miejsce pobytu:
była stolica byłego województwa




mój nik wzion sie od mojego imienia

« Odpowiedz #19 : Października 23, 2012, 17:53:51 »

fajny artykuł o Bondzie

http://hatak.pl/aktualnosci/seriale/24028/Martini_z_innego_baru_Niekanoniczne_filmy_o_Bondzie/
Zapisane

- Klasyka to książki, które ludzie cenią i których nie czytają.
Mark Twain
Strony: [1] 2 3 ... 5   Do góry
Drukuj
Skocz do: