(trochę jak takie stare Bondy, czy taki stary fabularny Batman i Robin)
Już choćby te porównania mam za wadę.
Ale ja ten teledysk widzę jako koszmarnie nieudane połączenie psychodelicznych wizualizacji a la wczesne Pink Floyd, brazylijskiej telenoweli, prezentacji dziewczyn przed wyborami miss disco-polo, diabła rodem z bajki Disneya, sześćdziesięcioletniego filmu klasy B i średnio urodziwej laski robiącej "aaaa" u dentysty któremu szwankuje lampa. Jeszcze ten diabeł, ciernie, miasto i rzucający się z budynku człowiek jest spoko. W sumie te psychodeliczne wizualizacje by też uszły, ale cała reszta to tragedia. Talent aktorski tej "przerażonej" dziewczyny jest zerowy, przez co jej rozdziawione usta wyglądają po prostu tandetnie. Kiedy już człowiek naprawdę nie wie co myśleć, pojawia się jakaś okultystyczna księga, szachownica albo ręce z oczami na środku ekranu. Do muzyki to nie pasuje zupełnie, a do całego albumu to już w ogóle. Na pewno nie jest to coś, co pokazałbym znajomym ze słowami "patrzcie, mój ulubiony zespół właśnie nagrał nowy klip", bo bym się po prostu wstydził. Na forum Opeth ktoś napisał coś takiego:
Oooooo kutfa, teledyski Opeth dostarczają tyle radości. Mówiłem "nie mieszajcie Batmana z Monty Pythonem!". Mówiłem, ale nieeeeee uparli się, że musi być kobieta zebra, która opiera się próbie gwałtu po czym ubiera szpilki i idzie kręcić się na planszy szachów.
Poza tym nie wiem o co wam chodzi. Popowy shit? Przecież scena, w której niedowidzący koleś w brylach chce pomacać cycki, nie trafia i i łapie laskę za głowę to wyciśnięta esencja muzyki Opeth.
btw.
Wyobrażacie sobie tę burzę mózgów:
- Panowie, czegoś mi tu jeszcze brakuje.
- Tak?
- Już wiem! Może by tak... sklejone ręce z gałkami ocznymi na czerwonym tle!!!!!
- Bingo!
Generalnie nie wiem, to chyba trzeba postrzegać jako jakiś żart, pastisz, bo ani tego nie można nazwać czymś "artystycznym", ani profesjonalnie zrealizowanym.