Strony: [1]   Do dołu
Drukuj
Autor Wątek: [zespół] The Mars Volta  (Przeczytany 2987 razy)
Bartek

*

Miejsce pobytu:
Białystok / Kraków




Nahallac

« : Kwietnia 14, 2012, 11:57:33 »

The Mars Volta



Amerykańska grupa rockowa założona w 2001 w El Paso, w Texasie. Formalnie zespół to duet, który tworzą Omar Rodríguez-López (kompozytor, gitarzysta, producent i na koncertach drugi wokalista) i Cedric Bixler-Zavala (wokalista i tekściarz), z pozostałymi muzykami należy więc raczej mówić o projekcie pod nazwą The Mars Volta Group. Muzyka zespołu jest bardzo eklektyczna - od ogólnie pojętego progresywnego rocka czy hard rocka, przez elementy zarówno psychodeliczne, metalowe czy punkowe, aż po muzykę latynoamerykańską. Jak dotąd wydali sześć studyjnych albumów, pierwszy z nich wyprodukował sam Rick Rubin. Ostatnia płyta miała swą premierę w marcu 2012.

Dyskografia:
De-Loused in the Comatorium [2003]
Frances the Mute [2005]
Amputechture [2006]
The Bedlam in Goliath [2008]
Octahedron [2009]
Noctourniquet [2012]


Tutaj mała próbka ich możliwości:

<a href="http://www.youtube.com/watch?v=C5jcgJ3RNpo" target="_blank">http://www.youtube.com/watch?v=C5jcgJ3RNpo</a>

<a href="http://www.youtube.com/watch?v=JphZtpafdKY" target="_blank">http://www.youtube.com/watch?v=JphZtpafdKY</a>







Moje pierwsze podejście do muzyki Mars Volty było krótkie i bolesne. Włączyłem sobie świeżo wydany wtedy The Bedlam in Goliath, przetrwałem z trudem dwa pierwsze utwory i powiedziałem sobie "nigdy więcej". Mnóstwo hałasu, jazgotu, bałaganu i do tego niemożliwe skrzeczący wokal, którego znieść się nijak nie da. Jednak nie tak wiele czasu minęło i zespół wydał Octahedron. Tak się złożyło, że musiałem się z płytą porządnie zapoznać na potrzeby tej rozmowy (trochę autoreklama, ale polecam, bo wyszło nam całkiem zgrabnie, nawet jeśli żaden z nas nie miał zbyt wiele pojęcia o tym co Mars Volta grała wcześniej). Długo się z tą płytą siłowałem, aż w końcu drogą przyzwyczajenia przestało mi przeszkadzać skrzeczenie Cedrica, a ponieważ utwory podobały mi się w zasadzie od początku, to potem poszło już z górki. Zabrałem się za resztę dyskografii chronologicznie i z czasem pokochałem, tak że teraz The Mars Volta to jeden z moich zdecydowanie najbardziej ulubionych zespołów.
Nowy album wyszedł im bardzo zacnie. Nie będę się już na jego temat rozpisywał, jeśli ktoś chce poznać moją opinię, to tutaj jest moja recenzja (autoreklama po raz drugi, już ostatni w tym poście, w każdym razie polecam ;)). Ponieważ tam starałem się powściągnąć mój entuzjazm i pisać w miarę spokojnie, tutaj tylko dodam, że płyty nadal słucham bardzo często, a choćby tytułowy utwór to dla mnie jak jakieś niesamowite połączenie podróży w kosmos z odrobiną psychodelii.

Odniosę się jeszcze do zaczepki p.a. z wątku o festiwalach. Otóż naprawdę uważam, że Octahedron to bardzo solidna płyta i zanim się cokolwiek jej zarzuci, trzeba brać pod uwagę jakie były założenia - Omar siłował się sam ze sobą by komponować w durowych tonacjach (z tego, o ile pamiętam, w końcu prawie zrezygnował, bo uznał że jednak mu nie idzie), chciał poza tym płyty prostej - jak było wspomniane w jakimś wywiadzie "popowej" i "akustycznej". Uzasadniona jest więc zwrotkowo-refrenowa forma kompozycji (zresztą nie jest ona czymś szczególnie nowym, bo i wcześniej ich utwory wielokrotnie miały taką formę), a także mnie skomplikowane kompozycje w ogóle (choć płyta ma swoje warstwy w brzmieniu i pod prostymi melodiami - choć nawet nie wszystkie są znowu takie proste - kryje się mnóstwo drobiazgów, nad którymi zespół musiał się napracować). Irytować mogą faktycznie długie przerwy między utworami, tego dotąd nie rozumiem, choć kiedy wracam teraz do Octahedronu jako całości, to jakoś nie zwracam już na to uwagi tak bardzo, po prostu słuchałem tej płyty już bardzo wiele razy. Zresztą nawet jeśli ten album komuś się nie podoba - nie ma wielkich powodów do obaw, bo Noctourniquet jest inny. Są cechy wspólne, ale nie jest ich zbyt wiele.
A co do tego czy zespół jest dobry koncertowo - uczciwa odpowiedź jest taka, że nie mam pojęcia, bo nigdy ich na żywo nie widziałem. Ale jeśli mam gdybać, to spodziewam się czegoś niesamowitego, wnioskując po tym jak energetyczna jest ich muzyka. To, w połączeniu z psychodelicznymi ciągotami nie może dać złego efektu na żywo. :)
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 14, 2012, 12:03:31 wysłane przez Bartek » Zapisane

p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #1 : Kwietnia 15, 2012, 09:07:34 »

E tam, zaraz zaczepki ;)

Choć przyznać muszę, iż mobilizująco na Ciebie działam, jeśli o zakładanie wątków idzie. Muszę gdzieś rzucić parę kąśliwych uwag np. pod adresem Queen ;)

Natomiast, odnosząc się do tematu. W przeciwieństwie do autora wątku ( ;) ) z The Mars Volta zapoznawałem się na bieżąco. Było mi o tyle łatwiej, iż wcześniej pewne zainteresowanie wzbudziły we mnie dwa utwory At the Drive-In, poprzedniej grupy liderów TMV. "De-loused in the Comatorium" pokochałem praktycznie od pierwszego przesłuchania, nawet jeśli nie bez zastrzeżeń. Do dziś uważam, że do zdecydowanie najlepsza płyta grupy: eksperymentalna, choć nie przekombinowana, progresywna w dobrym i właściwym tego słowa znaczeniu a przy tym wszystkim melodyjna. To tu znajdują się moje ulubione utwory grupy ("Son et Lumiere" połączone z "Inertiatic ESP", "Roulette Dares" i "Televators"), ale właściwie w każdym z utworów znajduję jakieś momenty wybitne. Do tego dochodzi ciekawy koncept i absolutnie odjechane teksty, przy których jednak poległem :) Nie znam drugiego tekściarza piszącego tak zagmatwane rzeczy.

Drugi album pamiętam już jak przez mgłę ;) Powiem tak - momenty genialne są, jest ich zresztą sporo, ale treść muzyczna została nieco rozwodniona przez różne odloty :) Ale na chwilę obecną dla mnie to ich płyta nr 2. Do "Amputechture" muszę wrócić, bo kompletnie niczego z tej płyty nie pamiętam. Nieco lepiej miałem z "The Bedlam in Goliath", którą uparłem się zrozumieć. Zresztą szalenie podobał mi się nowy wówczas perkusista. Nie ogarniam jego partii. A sama płyta... no, coś tam wreszcie zagryzło, ale to już przyjemność na granicy masochizmu jest ;) Takie to wszystko przekombinowane jakieś jest... Ale na pewno do tych płyt wrócę.

Do "Octahedron" pewnie też, ale z mniejszą ochotą. O ile po pierwszym odsłuchaniu z ulgą powitałem mniej awangardową strukturę utworów, o tyle po 10-15 przesłuchaniach stwierdziłem, że płyta mnie po prostu... nudzi.

Na chwilę obecną, moje oceny są następujące:

De-loused in the Comatorium - 9/10
Frances the Mute - 7/10
Amputechture - 6/10
The Bedlam in Goliath - 6/10
Octahedron - 5/10

Biorąc pod uwagę swoistą równię pochyłą, nie powinien dziwić fakt, iż grupa nieco mi się przejadła :) Ostatnio z tego powodu nie sięgam nawet po debiut. Ale wierzę, że w moim muzycznym świecie nastąpią jeszcze lepsze czasy dla The Mars Volta :) Może sprawi to album najnowszy? Oby.
Zapisane
Bartek

*

Miejsce pobytu:
Białystok / Kraków




Nahallac

« Odpowiedz #2 : Kwietnia 15, 2012, 17:32:26 »

Tu nie chodzi o mobilizacje (no dobra, o to też trochę), ale o to, czy znajdą się ludzie chętni dyskutować. Założyłem wątek Toolowi i na razie sam nie miałem kiedy dorzucić tam swoich trzech groszy (chociaż to bardziej problem lenistwa jest chyba jednak). Z Pink Floyd podobnie, a chętnie bym się pokłócił, bo baaardzo lubię The Final Cut :D

Do At the Drive-In zrobiłem kiedyś jakieś podejście, ale widać nie był to dobry moment, bo zupełnie mnie nie zainteresowało. Obiecuję sobie, że wrócę, ale jakoś dotąd nie miałem mobilizacji. Swoją drogą epka Tremulant Mars Volty, wydana jeszcze przed pierwszym albumem też do mnie nie trafiła prawie zupełnie.

Cytuj
"De-loused in the Comatorium" pokochałem praktycznie od pierwszego przesłuchania, nawet jeśli nie bez zastrzeżeń. Do dziś uważam, że do zdecydowanie najlepsza płyta grupy: eksperymentalna, choć nie przekombinowana, progresywna w dobrym i właściwym tego słowa znaczeniu a przy tym wszystkim melodyjna.
Debiut bardzo lubię (notabene starsze płyty Mars Volty mają tę zaletę, że można je kupić za małe pieniądze - trzy pierwsze pojawiają się w różnych Saturnach i Media Marktach, a także w sieci poniżej 20zł, nie wiem jak z Bedlam, bo upolowałem kiedyś na allegro jakąś specjalną edycję i już się nie interesowałem) i rozumiem, że może się podobać, bo jest bardzo spójny, a przy tym Rick Rubin zadbał, by brzmienie było naprawdę bardzo przyjazne (jak na szaleństwa Mars Volty w każdym razie). W zasadzie zgadzam się ze wszystkim, co na jego temat napisałeś, choć nie umiem wytypować jakichś wyraźnie ulubionych utworów na tej płycie. Początek jest z pewnością bardzo mocny i przejście między dwiema pierwszymi pozycjami miażdży suty (że tak sobie pozwolę komuś ukraść określenie).
A z kolei Frances The Mute długo mi nie podchodziło. Podobał mi się początek płyty, uwielbiam zaśpiewany po hiszpańsku L'via L'viaquez, ale całość mi się rozmywała. Dopiero ostatnio doceniłem te psychodeliczne i ambientowe odjazdy, wprawdzie nadal uważam, że trochę brakuje spójności tej płycie (Mars Volcie służą koncepty, a Frances koncept-albumem nie jest), ale jest w porządku. Amputechture długo uważałem za najlepszy album. Jest spójny, jest, tak jak debiut, wypełniony świetnymi melodiami, ponadto kompozycje są rozbudowane i ciekawe (wręcz jeszcze bardziej progresywne), dwa utwory są po hiszpańsku (co jest dla mnie dużym plusem, bo brzmienie tego języka świetnie pasuje do ich muzyki), generalnie jest tu wszystko. The Bedlam in Goliath stanowił spore wyzwanie, bo jest przeprodukowany i hałaśliwy. Początkowo więc niezbyt mi wchodził, ale w końcu rozgryzanie tego galimatiasu stało się bardzo zajmujące. Rytmiczna warstwa płyty morduje jak sto rozgrzanych do białości karabinów maszynowych, tego co się dzieje w Cavalettas, już choćby na samym początku, nie oddadzą żadne słowa, czyste szaleństwo. Płyta jest długa i wysłuchanie jej uważnie w całości powoduje niezłe zmęczenie, ale warto, bo to trochę jak ze świetnym koncertem - im bardziej wycieńczony człowiek z niego wychodzi, tym lepiej się na nim bawił. Czy to przyjemność na granicy masochizmu? Być może trochę, ale ja uważam, że nie ma tu przesady (jeśli ktoś się w tej kwestii nie zgadza, niech posłucha Unexpect - tego to ja zupełnie nie ogarniam i chyba mi nie zależy). O pozostałych dwóch płytach pisałem już wcześniej.
Nie mam pojęcia jak można ocenić Amputechture na 6/10, starając się zachować spokój mogę tylko napisać, że chyba rzeczywiście dobrze się w tę płytę nie wsłuchałeś, podobnie z Bedlam in Goliath. O Octahedron to już mi się nawet nie chce kłócić dłużej. Omar mówił, że podoba mu się zmiana stylu, podejścia do muzyki i, co za tym idzie, zmiana fanów, więc jeśli ktoś ma wobec nich jakieś konkretne oczekiwania, prędzej czy później się zawiedzie. Sęk w tym, by dać każdemu kolejnemu dziełu oddzielną szansę, jeśli zespół ma robić wciąż coś ciekawego i jakoś się rozwijać, nie można traktować go jak konia, który pojedzie, gdzie mu wskażemy, a raczej przewodnika, który zabierze nas w ciekawą podróż. :P Tak wiele razy się już naciąłem, bazując na swoich oczekiwaniach i wyidealizowanej wersji nowego materiału, który miałem otrzymać od wielu zespołów, odkrywając potem, że coś zupełnie odmiennego też może być dobre, że staram się sobie teraz nie pozwalać na zbyt wybujałe oczekiwania :P W przypadku Mars Volty jest to bardzo adekwatne.
A co do tekstów, to staram się ogarnąć jakiś ogólny zamysł, ale to co wypisuje Cedric trudno wręcz potraktować poważnie. Z nową płytą jest tak samo - niby fragmenty są dość jasne, ale nie składa mi się to w żadną całość, a są też momenty, że kompletnie nie wiem o co mu chodzi. Już pomijając oczywisty fakt, że czasami nawet przy bardzo intensywnym korzystaniu ze słownika trudno jest jakoś to przełożyć na ludzki język.
Zapisane

p.a.
Administrator

*

Miejsce pobytu:
Katowice

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #3 : Kwietnia 17, 2012, 08:00:12 »

Jeśli o At the Drive-In idzie, to jednak jest to nieco inna muzyka, bardziej szorstka i agresywna, mniej tam melodii i odlotów. Tym niemniej na "Relationship of Command" jest kilka genialnych momentów ("One Armed Scissor", "Quarantined", "Invalid Litter Dept."), a histeryczny wokal Cedrika pasuje tam nawet bardziej, niż na płytach Mars Volta. Choć jak kiedyś sięgnąłem bodaj po debiutancką płytę tego zespołu, to nie bardzo mi to podeszło - bardzo zwykłe, okołohardcore'owe darcie mordy :)

Chyba dosyć ciekawym zespołem jest też Sparta, założona przez pozostałych członków ATDI. Aczkolwiek słuchałem tylko jednej płyty i to dosyć dawno :)

Natomiast mam teraz chyba dobry moment na grupę, której wątek jest poświęcony :) Wróciłem sobie ostatnio do "De-loused in the Comatorium" i już dawno nie słuchało mi się tej płyty tak dobrze. "Son et Lumiere" to idealne wprowadzenie, pamiętam, jak przed laty błyskawicznie utwór przykuł moją uwagę. Zresztą tekstowo to również taki prolog. Potem kolejne dwa numery są świetne, szczególnie wspomniane już "Roulette Dares", w którym podoba mi się praktycznie wszystko. Refren miażdży :) Podobnie jak psychodeliczna końcówka, z tymi wszystkimi dziwnymi dźwiękami... Ze słabszych momentów mamy pierwszą połówkę "The Drunkship of Lanterns", który to utwór dopiero w ostatnich 3 minutach jest naprawdę ekscytujący. Nie zawsze też mam nastrój na odloty w "Cicatriz ESP". W "Eriatarka" genialne są zmiany nastroju z około-wręcz-balladowego na typową jazdę bez trzymanki z obłędną perkusją. "Televators" to chyba wciąż najpiękniejszy utwór grupy, pięknie brzmi tu hmm... kontrabas? Również finał płyty zawsze wbija mnie w ziemię.

Posłuchałem też "Amputechture". Długa to strasznie rzecz, słuchało mi się nieźle, ale jednak przypomniałem sobie, dlaczego ten album oceniłem tak stosunkowo nisko. Niektóre te kawałki są takie jakieś powłóczyste, grupa mieli cały czas ten sam motyw... No ale zobaczymy. Bo faktycznie tego albumu za dużo nie słuchałem, jednak "The Bedlam in Goliath" poświęciłem swego czasu więcej uwagi. W każdym bądź razie czuję, że nastąpił dobry czas na powrót do ich muzyki i zobaczymy, czy przyniesie jakieś zmiany w odbiorze płyt.
« Ostatnia zmiana: Kwietnia 17, 2012, 08:08:49 wysłane przez p.a. » Zapisane
Strony: [1]   Do góry
Drukuj
Skocz do: