R. E. M. - grupa postpunkowa, alternatywna, czasem podchodząca pod folk, pop czy nawet muzykę elektroniczną. Założona w 1980 roku w miasteczku Athens w USA, rozwiązała się 21 września 2011 roku. Od początku w stałym składzie (z małym wyjątkiem):
Michael Stipe - wokal
Peter Buck - gitara
Mike Mills - bas, wokal
Bill Berry - perkusja (w 1997 roku odszedł z zespołu, ale nie zastąpił go żaden stały muzyk)
Chociaż działali od początku lat 80., to największy sukces komercyjny osiągnęli wraz z wydaniem płyty
Out of Time w 1991 roku i singla
Losing My Religion, który to utwór do dziś gości w radiu.
Dyskografia (bez kompilacji):- Murmur (1983)
- Reckoning (1984)
- Fables of Reconstruction (1985)
- Lifes Rich Pageant (1986)
- Document (1987)
- Green (1988)
- Out of Time (1991)
- Automatic for the People (1992)
- Monster (1994)
- New Adventures in Hi-Fi (1996)
- Up (1998)
- Reveal (2001)
- Around the Sun (2004)
- Accelerate (2008)
- Collapse into Now (2011)
A teraz już bez suchych faktów, bo to nie pasuje do R. E. M. Nie powiem, że zareagowałem obojętnie na wiadomość o rozwiązaniu zespołu. Dla mnie to był naprawdę szok i cios, bo ich płyt oczekiwałem jak albumów mało którego zespołu. Wciąż byli sobą, wciąż nagrywali genialną muzykę, wciąż trzymali wysoki poziomi... No i każda premiera z ich strony była dla mnie świętem - ich muzykę naprawdę przeżywam. Michael Stipe miał naprawdę genialny zmysł do pisania bardzo barwnych, sugestywnych, skojarzeniowych, niemal synestezyjnych tekstów. Cała reszta zespołu zaś tworzyła bardzo barwną, idealnie dopasowaną do tych tekstów muzykę. Obracali się w wielu konwencjach (chociaż od rocka za daleko nie odchodzili), moim zdaniem w każdej mniej lub bardziej się odnajdywali. Najbardziej świeżo brzmieli chyba w folku i punku, może nie takim dosłownym, tylko przetworzonym na taki buntowniczy punk poetycki, jak ja to nazywam. A ostatnio wrócili właśnie do swoich korzeni, czym bardzo przekonali do siebie i krytyków muzycznych, i fanów. Spodziewałem się wejścia w nową erę, ale niestety - mieli prawo zakończyć zespół, więc z niego skorzystali. Może faktycznie wyczerpali formułę i następny album byłby totalnym gniotem lub popisem solowym któregoś z nich. W każdym razie mam zamiar obserwować ich dalsze poczynania.
Moją ukochaną ich płytą jest
Automatic for the People. Uważam wręcz, że to jeden z najgenialniejszych albumów wszech czasów. Bardzo mroczny, refleksyjny, głęboki, ale i melodyjny (ile stamtąd przebojów pochodzi, z
Everybody Hurts na czele) i bezkompromisowy w iście R.E.M.-owy sposób (
Ignoreland,
Star Me Kitten). No i moje ukochane dwa utwory, zamykające ten album -
Nightswimming i
Find the River. Bardzo nostalgiczne, bardzo piękne. Bardzo cenię też
Out of Time, za folkowy feeling i chyba jeszcze bardziej porażającą niż na "Automatiku" melodyjność. Poza tym debiut - moim zdaniem słusznie nazwany przez "Rolling Stone" już za swoich czasów płytą roku 1983. Tak naprawdę nie ma albumu R.E.M.-u, którego bym za coś nie lubił. Nawet najsłabszy moim zdaniem
Up ma bardzo dobre momenty (
Daysleeper chociażby).
Dobra, rozpisałem się, ale może coś macie do dodania?
Bardzo chętnie podyskutuję o tym zespole.