Ja tam u Orwella moralizatorstwa nie zauważyłem. Wygląda to podobnie jak u McCarthy'ego w "Drodze". Bez zbędnych ozdobników, komentarzy, dodatkowych dopowiedzeń. Napisał i oddał czytelnikowi do przeczytania, a co ten z tym zrobi, to już jego sprawa.
"Brak tchu" to taka nieco zabawna książka, też lekko trącąca satyrą, bo opowiada o perypetiach mężczyzny, który znudził się obecnym życiem, jest niezadowolony z żony i postanawia zrobić sobie wypada w swoje rodzinne strony po wygraniu na loterii. Oczywiście brzmi to banalnie, ale w rzeczywistości dochodzi do zderzenia się głównego bohatera z wojną i totalitaryzmem, więc znowu mamy tutaj głębsze dno. Fajnie się czyta, bo lektura lżejsza od dwóch wspominanych wcześniej, ale mimo wszystko Orwell to Orwell, nie pisze dosłownie, ale coś konkretnego do przekazania tam ma.