Skończyłem wczoraj i chociaż książka mi się podobała, nie mogę przyłączyć się do osób wychwalających ją niczym ósmy cud świata. Nie znaczy to jednak, że nie spędziłem z nią miłego czasu i nie doceniam jej pomysłowości, ale o tym za chwilę.
Mam za sobą kilkanaście przeczytanych Kingów, ale po raz pierwszy zostałem zmęczony ciągnącym się w nieskończoność wątkiem obyczajowym. Około 3/4 książki miałem już dość perypetii Jake'a i Sadie, które zdawały się nigdy nie skończyć. Na szczęście, kiedy miałem już wrażenie, że tańce (te na parkiecie i w łóżku) zajmą całą dalszą część książki, akcja przyspieszyła. Najprawdopodobniej wbrew zamierzeniom autora cieszyłem się, gdy główny bohater
, bo to dało oczekiwanego przeze mnie kopniaka opowieści. Moim największym zarzutem wobec tej książki jest zatem to, że jest zdecydowanie za długa i wyszłoby jej na dobre, gdyby King uczynił ją bardziej zwięzłą, zwłaszcza w latach '60-'63, które w przeważającej mierze zlewają mi się w jedną, trudną do rozróżnienia całość.
Zdaję sobie sprawę z tematu, jakiego dotyczyła książka, przez co nie powinienem narzekać na wątek śledztwa, jakie Jake prowadził wokół Oswalda. Jednak w porównaniu do pierwszych 300 stron, wątek ten też mi się dłużył. Już tłumaczę dlaczego.
Musicie wiedzieć, że początkowo książka wzbudziła we mnie niemały zachwyt. Sama koncepcja podróży w czasie obecna w Dallas '63 jest świeża i oferuje coś, z czym jeszcze się nigdy nie spotkałem (te resety, czy nawet motyw, że zawsze zaczyna się od danego dnia i danej godziny). King musiał się nieźle bawić tą koncepcją i ja temu uległem. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki opowiadana jest historia i jaką rolę odgrywają przedstawiane po kolei postaci. Przyklasnąłem, gdy wątek woźnego Harry'ego, czyli postaci z którą zacząłem sympatyzować, stał się maszyną napędzającą pierwszą ~1/3 książki. I ten pomysł, żeby
cofnąć się ponownie, by po raz drugi zabić jego ojca
- genialne. No i to miasto. TO MIASTO!! Kiedy się dowiedziałem, że Jake zamierza jechać do
, to ledwo co mogłem się pozbierać z radości. Później nastąpiło spotkanie
i gdyby ktoś mnie po nim spytał o moją ocenę książki, bez wahania dałbym 10/10. To było tak dobre, ale już wtedy miałem wątpliwości, czy dalsza część historii będzie w dalszym ciągu tak interesująca. I niestety moje obawy okazały się mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Chodzi o to, że w przeciwieństwie do Harry'ego czy Carolyn, Lee Oswald wcale mnie nie obchodził i nie czułem nici wiążącej mnie z tą postacią. Przypuszczam, że dla mieszkańców USA wątek ten mógł być bardziej angażujący, gdyż oni do śmierci Kennedy'ego podchodzą bardziej emocjonalnie. Mnie nie zależało, czy Jake'owi się uda czy nie (choć przyznaję, że czytałem w ogromnym napięciu kiedy zbliżał się TEN dzień, którego przedstawienie też trzymało mnie za nerwy). Snułem za to podejrzenia, że przeżycie Kennedy'ego mogłoby nie wyjść światu na dobre i być składnikiem doprowadzającym do innych katastrof
I tak się ostatecznie w książce stało, więc przybij piątkę Stefan!
Samo zakończenie, choć spodziewałem się większego poplątania i myślowych wygibasów, zaliczam na plus. Nie miało ono wielkiego rozmachu i raczej niespotykane jest, aby książka/film zakończył się w podobny sposób.
Koniec końców głównego bohatera obleciał strach i porzucił wszelkie próby dalszego eksperymentowania. I czy tylko mi się wydaje, że Lee Oswald staje się w książce czynnikiem, który popycha świat ku lepszemu?
King sprawnie ukazał konsekwentność czynów bohatera, który swoimi dobrymi intencjami nierzadko doprowadzał do niezamierzonych tragedii. Na koniec wytknąć muszę sposób rozwiązania wątku
, na który King chyba miał jakiś pomysł, ale ostatecznie się rozmyślił, bo zakończył go zupełnie nijak, zwalając wszystko na pijacką gadkę. C'mon!
Mimo kilku błędów i rozlazłych wątków jest to książka, którą mógłbym polecić innym czytelnikom, bo dobrze mi się ją czytało i niektóre sceny zapadną mi na długo w pamięć. Gdybym miał wystawić ocenę, byłoby 7/10 - czyli książka dobra.
PS. Czytając książkę po głowie chodziło mi pytanie, którego tematyka powinna być bliższa nam - Europejczykom. Czy gdybyście dostali szansę zabicia Hitlera przed wybuchem II WŚ - zrobilibyście to? Ja nie, bo poprzez jego działania, jakkolwiek nie byłyby one zbrodnicze, mamy teraz wieloletni pokój w Europie. Któż wie, czy nie siedzielibyśmy teraz na froncie III WŚ, gdyby Adolf nie wywołał wojny w '39.