A ja się z Wami nie do końca zgodzę. Piszecie - hollywood osiągnął dno. No nie mogę się z tym zgodzić, bo fabryka marzeń wciąż produkuje genialne filmy i niejednokrotnie zachwyca. Ok, takie filmy trzeba troszkę poszukać, ale to też chyba jest wynikiem takich, a nie innych oczekiwań widzów. Teraz najważniejsze dla 3/4 (i pewnie 3/4 z tej pozostałej reszty) kinomanów to blockbustery. A tak jak każdy inny biznes - kino działa na zasadzie popyt-podaż.
Ok, z definicji tego określenia patrząc - blockbuster często nie ponosi winy za to, że się nim staje (przykładem
"Przeminęło z wiatrem", "Forrest Gump",), choć z drugiej strony - od przynajmniej dwóch dekad niektórzy twórcy celowo robią filmy, które mają być blockbusterami - czyli trzepać kasę. I w tym wypadku no nie ma siły, żeby nie było takich
"Piratów z Karaibów 2, 3, 4, 5, 17, 33" lub właśnie, żeby nie robili remake'ów
"Carrie", "Piątku 13-ego", albo prequelów "
Uniwersytet Potworny" czy jakaś tam część
"Hannibala".
Do czego zmierzam? Bo wiem, że na razie można odnieść wrażenie, że mówię to samo, co Wy
Chodzi mi o to, że czepianie się wszelkich filmów typowo robionych pod kasę ("Paranormal Activity", "Piły", "Avengersy" i ogólnie cały Mervelowski cykl, "Piraty", itd itp) że kolejny prequel prequela, że sequel sequela itd itp nie ma sensu. Sami widzowie sukcesywnie do tego zmierzali (czego przykładem wyniki box officów oraz to, że takie filmy teraz dominują w kinach) i wydaje mi się, że jest to wpisane w oczekiwania i jest to naturalną koleją rzeczy. Ot - efekt cieplarniany w kinematografii. A cieszyć się popularnością muszą, bo mają się jak pączki w maśle, niestety spychając dziś inne filmy gdzieś tam na plan B czy nawet C.
Jasne, ja też nie jestem fanem tego typu zabiegów. Na wszelkie "...quel", czy "remake" patrzę z dużym dystansem. A niektórych tego typu produkcji zwyczajnie nie oglądam ("Avengersy" na przykład - choć wiem, że to nie prequel, sequel, ani żaden "re", ale taki blockbuster pełną gęba, w dodatku z kompletnie nie interesującą mnie zgrają bohaterów).
W każdym razie mimo tych wszechobecnych blockbusterów nie uważam, że hollywood dobiło do dna.
Powiem więcej - co prawda takich filmów wyliczę może na palcach jednej ręki ale jednak - są remake'i, które lubię bardziej od oryginału, albo które spełniły chyba najważniejszą rolę tego typu filmu - wygrzebały z odmętów historii jakiś zapomniany film, sprawiając, że po niego sięgnąłem - przykładem:
"3:10 do Yumy" - remake
"15:10 do Yumy" z 1957 roku.