michax77
| SPONSOR FORUM |
|
|
« Odpowiedz #43 : Grudnia 03, 2019, 04:09:03 » |
|
Ja niestety mam sporo problemów z tym filmem. Wiedziałem jaka to jest produkcja, domyślałem się jak może się zakończyć, słyszałem że wątki Pitta i Di Caprio nie łączą się z wątkiem Tate i tak jest. Zaznaczam że podobają mi się (prawie) wszystkie filmy Tarantino, nawet Jackie Brown bardzo lubię, i ostatnie produkcje uwielbiam, jak choćby Nienawistną Ósemkę. Podobają mi się też te filmy gdzie napisał tylko scenariusz, np. Prawdziwy romans, Od zmierzchu do świtu i Urodzeni mordercy.
Jeden film Tarantino, który mi nie podszedł, to Death Proof z Kurtem Russellem w roli głównej (choć aktorowi nie mogę nic zarzucić, świetny był). Dobra wiadomość jest taka, że Pewnego razu w Hollywood to nie jest poziom koszmarnie nudnego Death Proof, ale czasami w dziewiątym filmie reżysera wieje nudą, zwłaszcza w pierwszej połowie. W film dopiero wszedłem od sceny z Sharon Tate w kinie oraz z Di Caprio i dziewczynką grających scenę w westernie, była to chyba 40 minuta.
Doskonałe to były momenty, jedne z najlepszych w filmie, ale właśnie z tym filmem jest taki problem, że jest wiele super momentów, które nie łączą się w jedną i ciekawą całość. Nie będę narzekał na to, że z tej produkcji nie zapamiętam żadnego dialogu Tarantino, bo już się przyzwyczaiłem do tego, że ostatnio jego filmy dialogami nie stoją. Po prostu nie ma w jego filmach tylu fajnych dialogów co kiedyś, choć jest dobra scena rozmowy Daltona z dziewczynką na planie, czy reakcja dziewczynki po wspólnie zagranej scenie, albo sekwencja z Zoe Bell po scenie z Brucem Lee.
Jest w filmie klimat przełomu lat 60 i 70, wizualnie prezentuje się znakomicie, odniosłem wrażenie jakbym się rzeczywiście przeniósł do Los Angeles sprzed 50 lat, więc brawa dla ekipy, która stworzyła tak prawdziwie wyglądające Los Angeles z przełomu lat 60/70. Plusem jest też główna obsada, bo pomimo tego jaką rolę ma Robbie to i tak daje radę, po prostu taki miał pomysł Quentin na jej postać, czyli ideał kobiety anioła, nie do końca postać z krwi i kości. Co do Zawieruchy to o nim można powiedzieć tyle, że pojawia się.
Ale oczywiście najważniejsi są Pitt i Di Caprio, którzy grają na swoim wysokim poziomie. Nie wiem, który był lepszy. Di Caprio ma bardziej różnorodną rolę od kolegi. Przede wszystkim gra gwiazdę kina, któremu kariera się sypie, ale też gra Leonardo postacie w filmach, spora część filmu to jest przecież western, więc trochę parodiuje swoją rolę z Django. Brad Pitt jest równie dobry w roli dublera Dantona, kaskadera i super oddanego przyjaciela, chciało by się mieć takiego kumpla jak Booth (nie można też zapomnieć o psie Bootha, który też gra kapitalnie).
Pojawia się wielu znanych aktorów na drugim planie i najbardziej przypadły mi do gustu epizody z Brucem Lee, producentem filmowym granym przez Ala Pacino (jest fajne nawiązanie do Człowieka z blizną De Palmy), świetna są też Dakota Fanning, a zwłaszcza Margaret Qualley w rolach dziewczyn z sekty Mansona, którego jest jeszcze mniej jak Polańskiego, pojawia się dosłownie w jednej scenie).
Doskonała jest cała sekwencja na ranczu, gdzie nagle z lekkiego i komediowego tonu jaki dominuje w filmie robi się poważniej, trzyma w napięciu, ale wiadomo że Tarantino z łatwością potrafi przechodzić z jednego gatunku filmowego w drugi w taki sposób, że to nie wybija z filmu i wszystko do siebie idealnie pasuje. A scena jak jeden z mieszkańców rancza dostaje w zęby jest bardzo satysfakcjonująca.
A co do zakończenia to nie zaskoczyło mnie. No i spodobało mi się, choć nie jest aż tak mocne, jak w innych filmach Tarantino. Więc jest sporo dobrego, ale przez to jak jest rozwleczony, zwłaszcza w pierwszej godzinie, to mnie trochę zmęczył seans. Jeśli miałbym komuś polecić to oczywiście fanom reżysera oraz kinomaniakom zaznajomionych z popkulturą amerykańską, jest to produkcja z czym się reżyser w ogóle nie kryje przeznaczona dla wybranej widowni.
Jestem pewien, że nie wyłapałem nawet 50% nawiązań do filmów, seriali, programów telewizyjnych, a pewnie w każdej scenie jest jakieś odniesienie, choćby te wszystkie plakaty, reklamy jakie widać w filmie.
Pewnego razu w Hollywood to film, który nakręcił Quentin głównie dla siebie i takich maniaków kina jak on, laurka dla starego Hollywood, którego już nie ma (a może nigdy nie było?), jak wyobraża sobie Hollywood, więc film bardzo hermetyczny. Stawiam 6/10, bo realizacyjnie i aktorsko daje radę, ale wyżej cenię sobie większość filmów Tarantino. No i przyznam, że jak przed seansem byłem ciekaw dłuższej trzy lub czterogodzinnej wersji, która ma się kiedyś pojawić, to teraz nawet nie wiem czy obejrzę (nawet jak Zawieruchy będzie więcej). Nawet muzycznie mnie film nie zachwycił, niby sporo fajnych kawałków, ale żadna scena z muzyką grającą w tle nie robi wrażenia, tak jak było do tej pory w każdym filmie reżysera Wściekłych psów.
|