Strony: [1]   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Tłumaczenia książek - ich odbiór - czyja zasługa?  (Przeczytany 2509 razy)
Master

*

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« : Stycznia 29, 2015, 11:29:09 »

Zastanawia mnie kwestia tłumaczeń książek, jakie są u nas wydawane. Wiadomym jest, że jedne książki czyta się lepiej, inne gorze. W przypadku autorów polskich sprawa jest oczywista. A jak to wygląda przy czytaniu tłumaczeń autorów obcojęzycznych? Jak można - jeśli jest to możliwe - określić, czy obcując z taką książką, w większym stopniu obcujemy ze stylem odtworzonym przez tłumacza, a w jakim stylem narzuconym przez autora przekładu? Czy pozytywny (bądź negatywny) odbiór książki (w kwestii stylu) jest zasługą jej autora czy tłumaczącego?

Sam mam raczej słabe doświadczenie przy porównywaniu przekładów z oryginalnym tekstem...
Po pierwsze Tolkien. Kilka lat temu czytałem WP w oryginale. Czytało mi się raczej w porządku, choć bez zachwytów (a i było to w okresie, gdy "raczkowałem" z większymi teksami anglojęzycznymi). Poza tym czytałem WP w oryginale, znając już tłumaczenie. Miałem też przelotny kontakt z "Hellbound Heart" Clive'a Barkera (Powrót z piekła; film Hellraiser), "Exorcist" Blatty'ego, "The Stand" Kinga... Zapewne wynika to z mojego słabego oczytania, ale teksty mnie nie porwały. Znaczy, inaczej - wydawały mi się mdłe, bezosobowe i jakoś nie wyłapałem charakterystycznego stylu (no, może poza Tolkienem, bo on miał takie charakterystyczne zagrywki, jak np. wtrącanie słowa "alas" [niestety] w pół zdania). Ale, jak wspomniałem wynikało to z mojego słabego oczytania po angielsku i poza Tolkienem, pozostali autorzy jakoś nie za bardzo się od siebie odróżniali (przynajmniej dla mnie i wtedy).

Przy czytaniu tłumaczeń jest zupełnie inaczej. Wczytuje się w każde słowo, smakuje je, wychwytuje sens zdania, tekst ma po prostu głębię i kształt (czemu w pewnym stopniu dałem znać Zawianemu w temacie o tłumaczeniach Tolkiena). Anglojęzyczne teksty odbieram po prostu jako zbitkę wyrazów niosącą jakąś treść, a jedyne co jestem w stanie wychwycić to to, czy autor pisze prostym, zrozumiałym stylem, czy też takim, że co trzecie słowo jest niezrozumiałe. Tutaj takim łatwym w odbiorze autorem jest np. Martin Gilbert (pisze książki o pierwszej i drugiej wojnie światowej oraz Holocauście).

Jestem ciekaw jak Wy odbieracie kwestie, o których wspomniałem w pierwszym akapicie.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 29, 2015, 12:38:53 wysłane przez Master » Zapisane
crusia
Moderator Globalny

*

Miejsce pobytu:
Poznań




WWW
« Odpowiedz #1 : Stycznia 29, 2015, 12:27:55 »

Nie czytaj po angielsku, jeśli dla Ciebie to tylko zbitka wyrazów i nie wychwytujesz stylu. Proste. Widocznie nie znasz języka na odpowiednim poziomie. Myślę, że to rozwiązanie zagadki dlaczego choć tyle osób zna angielski to nadal jest popyt na tłumaczenia, zwłaszcza beletrystyki. Bo co innego się dogadać w jakimś języku albo nawet zrozumieć tekst, a co innego czerpać przyjemność z lektury. I to mi mówiło już mnóstwo osób (a jako że jestem anglistką i tłumaczką to często ludzie opowiadają mi o swoich perypetiach z językiem angielskim w ramach tzw. small talk :D).
Zapisane
Master

*

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #2 : Stycznia 29, 2015, 12:41:17 »

A jak byś się odniosła do kwestii tłumaczeń? Czy dochodzi w większym stopniu do narzucenia stylu tłumacza czy zachowania stylu pisarza?

A właśnie... z dogadaniem się i zrozumieniem tekstu nie mam większych problemów. Ale z czerpaniem z tego przyjemności, poznawania głębi i stylu - dla mnie to po prostu anonimowy "bełkot" (za przeproszeniem :D ).

P.S. Tematu nie planowałem jako wylewanie swoich żali na nie czerpanie przyjemności z lektury :P Odniosłem wrażenie, że tak odebrałaś mojego posta.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 29, 2015, 12:43:04 wysłane przez Master » Zapisane
murhaaja

*

Miejsce pobytu:
Wrock

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



Nox

WWW
« Odpowiedz #3 : Stycznia 29, 2015, 12:49:32 »

Może tak masz, bo to jednak polski jest Twoim językiem ojczystym, myślisz w tym języku i w nim Ci łatwiej jest wyłapać różne subtelności, smaczki, gry słowne itp? Tak tylko gdybam. Sama książek po angielsku nie lubię czytać, bo choć znam język na tyle, żeby się swobodnie z kimś dogadać i w większości zrozumieć treść książki, to jednak mam zboczenie, że jak nie znam jakiegoś słowa, nieważne czy po polsku czy angielsku, to koniecznie muszę je sprawdzić, nie wystarcza mi, że z kontekstu jestem w stanie zrozumieć, o co chodzi, bo potem, w przypadku języków obcych, kończy się to tak, że wiem, jak użyć jakiegoś słowa, ale nie umiem go przetłumaczyć na polski, gdy ktoś mnie prosi. Ale staram się czytać jedną książkę po angielsku (choć trochę to zarzuciłam jakiś czas temu) i dla mnie nie ma problemu z zauważeniem fajnego stylu, jaki ma pisarz. Akurat tego gościa czytam też wpisy na blogu, Twitterze i Facebooku, oraz artykuły dla jakiegoś portalu, i spokojnie bym mogła rozpoznać, nie tylko po tematyce, jego styl, też czuję tę głębię i kształt tekstu, o których piszesz w przypadku polskich tekstów.
Natomiast co do tłumaczeń to mogę się jedynie wypowiedzieć od strony roboczej, jako że sama nigdy nie czytałam czegoś po polsku i w oryginale, żeby sobie robić porównania, ani nie mam tak wyczulonego zmysłu językowego jak np. mój kumpel, który potrafi psioczyć po przeczytaniu tylko polskiego tekstu, że jakieś słowo użyte w tej książce mu nie pasowało, więc je sobie sprawdził w oryginale i okazuje się, że mogło być one lepiej przetłumaczone; ale pracuję co jakiś czas nad tekstem książki zagranicznego pisarza, którą chcemy wydać, i którą właśnie ktoś nam musiał przetłumaczyć. Nie wiem jakimi konkretnie metodami posługuje się nasz tłumacz, nie znam się totalnie na specyfice tej pracy, ale sama nie raz przy korekcie jego tesktu sprawdzam coś z oryginałem, więc mam jakieś porównanie. Nasz tłumacz akurat oddaje tłumaczenie dość wiernie, więc w większości przypadków można powiedzieć, że to sam pisarz właśnie tak sobie napisał to konkretne zdanie, chciał mieć akurat te słowa, takie ich ułożenie i taki jest jego styl, a my to w miarę wiernie oddajemy. Nawet jeśli jest jakieś zdanie, którego nie da się przetłumaczyć dosłownie na polski, i trzeba je jakoś przepisać, robimy to tak, żeby wciąż i sens był ten sam, i słownictwo się zgadzało, choć wiadomo jak to jest, po angielsku już może mieć to nieco inny wydźwięk niż po polsku i tu już mówi się trudno, nie wszystko można przetłumaczyć dosłownie. Ogólnie wydaje mi się, że akurat w przypadku tej książki którą nam tłumacz ogarnia, nie będzie jakichś wielkich odchyłów od stylu, w jakim został napisany oryginał. Może to właśnie kwestia tłumacza, nie wiem, czy niektórzy pozwalają sobie na większą samowolkę i jak uznają, że jakieś zdanie możnaby przepisać inaczej, to to robią, tak, że zdanie zachowuje niby sens, ale w stosunku do oryginalnego w sumie nijak się ma.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 29, 2015, 12:51:53 wysłane przez murhaaja » Zapisane

raz, dwa, trzy, Merkury w drugim domu
księżyc, pięć, nic nie może pomóc,
sześć, nieszczęście, Anuszka, siedem, wieczór,
olej, głowa, profesor wszystko przeczuł
---------------------------------------------------
uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego
Master

*

sponsor forum
SPONSOR
FORUM



« Odpowiedz #4 : Stycznia 29, 2015, 12:58:12 »

Tutaj właśnie jakość oddania oryginalnego tekstu i stylu ma niekiedy znaczenie. Jak w tej słynnej zagadce na końcu "Ziem Jałowych" zadanej przez Blaina Mono i powiązanej z liczbami pierwszymi. Pisze o tym Pablo w temacie o MW III.
Zapisane
crusia
Moderator Globalny

*

Miejsce pobytu:
Poznań




WWW
« Odpowiedz #5 : Stycznia 29, 2015, 12:59:23 »

A jak byś się odniosła do kwestii tłumaczeń? Czy dochodzi w większym stopniu do narzucenia stylu tłumacza czy zachowania stylu pisarza?

Chyba poczekam na wywiązanie się konkretnej rozmowy, bo tak ogólnie to wiesz... jest różnie i chyba tylko takiej odpowiedzi można udzielić ;) Czasem się da odworować, czasem się nie da, czasem wręcz poprawia się styl autora (co jest kontrowersyjne, ale częste w lit. popularnej).

Tematu nie planowałem jako wylewanie swoich żali na nie czerpanie przyjemności z lektury  Odniosłem wrażenie, że tak odebrałaś mojego posta.

No niestety tak to odebrałam. Wydało mi się to osią Twojego postu, bo pisałeś głównie o swoich doświadczeniach z czytaniem po angielsku, zaś te pierwsze Twoje pytania wydają mi się trochę zbyt ogólne ;)

Jak można - jeśli jest to możliwe - określić, czy obcując z taką książką, w większym stopniu obcujemy ze stylem odtworzonym przez tłumacza, a w jakim stylem narzuconym przez autora przekładu?
Trzeba znać oryginał i porównać go z tłumaczeniem, a przy tym mieć co nieco wiedzy, żeby nie robić tego na zasadzie "bo po angielsku wszystko lepiej brzmi" (angielski nową łaciną!) albo "bo ja po angielsku to nie do końca rozumiem".

Czy pozytywny (bądź negatywny) odbiór książki (w kwestii stylu) jest zasługą jej autora czy tłumaczącego?
Przypadki spartolonych tłumaczeń, które ciężko się czyta, są nagminne w niektórych wydawnictwach ;) Powiedziałabym, że w drugą stronę to rzadkość, ale niestety (czy stety?) prawda jest taka, że jak oryginał jest napisany słabo to trzeba poprawić, bo potem wydawca i czytelnicy stwierdzą, że to tłumacz beznadziejnie przetłumaczył. Oczywiście nie ma mowy o przepisaniu książki na nowo. Zazwyczaj są to rzeczy, które wyłapie też tylko ktoś ogarnięty w temacie.


W sumie to mogę Wam podać prosty przykład takiej "zmiany stylu". Tłumaczę teraz książkę napisaną w typowym stylu romansów dla nastolatek. Co drugie słowo to "me/my/mine", a do tego inne nieustanne powtórzenia i sto śmiesznych pseudometafor o zalewającej bohaterkę fali gniewu czy innej wzbierającej w niej burzy frustracji. Jak przetłumaczysz taką książkę wiernie to nikt tego nie zdzierży. Po pierwsze język polski nie toleruje powtarzania zaimków i w ogóle powtarzania słów, które w angielskim ujdą bez problemu. Po drugie jak nie przetłumaczysz tych fal i innych burz w miarę kreatywnie to wyjdą straszliwe bzdury, bo czasem to są gry słowne oparte na jakiejś kolokacji, a czasem zwyczajnie lepiej brzmią po angielsku niż po polsku, bo w oryginale mają jakiś rytm, jakąś melodię. I jak sobie dodasz te wszystkie ingerencje to nagle może wyjść zupełnie inny tekst, inny styl, ale... jednocześnie taki sam. No bo styl to nie tylko dobór słów, ale dobór tego, co relacjonujesz. Jeśli narratorka skupia się tylko na tym, czy jej kochanek musnął dłonią jej małżowinę uszną, by za chwilę kąsać jej wargi, to tłumacz nie zrobi z tego nagle wartkiej akcji i głębokich przemyśleń :D Ja zawsze w ten sposób odbierałam styl.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 29, 2015, 13:14:15 wysłane przez crusia » Zapisane
Strony: [1]   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do: