Czyli mrugnięcie nie wystarczyło, musiałem jeszcze dać w nawiasie [uwaga! wyolbrzymiam]
Celowo tutaj przesadziłem, żeby podkreślić moje podejście, wedle którego podważanie subiektywnej recepcji jako wyznacznika dobrej/książki jest szkodliwe. Bo subiektywizm jest potrzebny, a nawet całkiem pożyteczny. Kiedy piszę swoją opinię, to wygłaszam ją w głównej mierze dlatego, że uważam, że jest jej najbliżej do prawdy. Puśćmy wodze fantazji i uznajmy, że jestem jakoś wybitnie znany, opiniotwórczy, i że moje recenzje są odpowiednikiem kciuka cezara na walkach gladiatorów:
I wysmażyłem jakąś opinię o bardzo głośnej książce, nieważne, czy pozytywną czy negatywną. I może oczywiście wtedy wyskoczyć jakiś koleś i stwierdzić, że się mylę, a to jego opinia jest wiążąca. I co ja wtedy robię, załamuję ręce i mówię, że mamy odmienne punkty widzenia, a książka jest nie wiadomo jaka? W życiu, forsuję swoje podejście, wytaczam kolejne argumenty, robi się z tego polemika znana na całą Polskę. Subiektywizm zabił instytucję recenzji? Nie, umocnił jeszcze bardziej, a to dlatego, że mimo iż każdy zdaje sobie sprawę ze swojego subiektywizmu i akceptuje jego istnienie, to uważa, że jest on najbliższy rzeczywistości. Subiektywna opinia ma ogromną wartość i jest ona nie do przecenienia. W chwili, kiedy przedstawiamy przykłady z historii literatury podane przez Ciebie, odzieramy ten subiektywizm z pozoru jakiejkolwiek wiarygodności. Ale pozór, mimo że postrzegany jest negatywnie, w tej sytuacji jest niezbędny.
EDIT
I żeby nie było - nie chodzi mi o to, żeby udawać, że nie ma czegoś takiego jak zmiana recepcji, bo jest to przecież fakt. Chodzi mi tylko o to, by nie popadać w taki skrajny sceptytyzm, bo wtedy żadna wypowiedź dotycząca literatury nie będzie miała sensu.