Nadeszła i moja chwila intymnych zwierzeń
Zanim zabrałem się za lekturę powieści
"Co wie noc", spotkałem się ze stwierdzeniem, że zwiastun owej książki przypomina treść innego, wydanego półtorej roku temu w Polsce utworu Deana Koontza, a mianowicie
"Recenzji". I tu i tu mamy bohatera i jego kochającą rodzinę prześladowanych przed tajemniczego, zdeterminowanego w działaniu wroga, w walce z którym członkowie obu klanów mogą polegać wyłącznie na sobie samych. Owszem, ogólny zarys tych dwóch powieści jest nieco podobny, ale nic poza tym; te utwory są zupełnie odmienne już od pierwszych stron -
"Recenzja" jest wszak takim dosyć realistycznym thrillerem ze stonowaną ilością mroku, natomiast
"Co wie noc" z czystym sumieniem można określić jako powieść grozy nasączoną dużym ładunkiem motywów typowych dla literackiego horroru
. Jest więc to bardzo wyróżniający się utwór Koontza, bo takich rasowych, stricte horrorów nie znajdziemy zbyt wiele w jego obszernym dorobku twórczym; owszem bywały tego typu powieści, jak
"Odwieczny wróg",
"Apokalipsa" czy niedawno wydany u nas
"Dom śmierci" - ale te książki cechowała też spora ilość detali znamiennych dla science fiction. Tymczasem
"Co wie noc" prowadzi nas ścieżkami klasycznego mroku; znajdziemy tutaj brutalne morderstwa, zacienione nisze, nawiedzony dom, pamiętnik zbrodniarza, istoty z zaświatów, widziadła, koszmary, ingerencje demonicznych sił do naszego świata, motywy związane z opętaniem, a nawet echa wątków religijnych
.
Zwykle przy tego rodzaju wrażeniach z lektury, lubuję się w nieco głębszym rozpisywaniu się na temat treści książki, tym razem jednak mroczne sekrety tej powieści zostawię w należnej jej nocnej tajemnicy, a zdradzę jedynie to, że niektóre elementy fabularne niosły mi skojarzenia, czy też dalekie pokrewieństwa z kilkoma wcześniejszymi utworami Deana - sam początek z nastoletnim mordercą przywiódł mi na myśl inny młody umysł chłonny na zło, a mianowicie Roya Bordena z
"Głosu nocy", dalej pisany kursywą pamiętnik mordercy niejako brata się z wydarzeniami w rodzinie Pollardów w
"Złym miejscu", wreszcie niepokojąca atmosfera w domu rodzinnym głównego bohatera
"Co wie noc", przypomniała mi o podobnych enigmatycznych sytuacjach, jakie miały miejsce w rezydencji Channinga Manheima na kartach powieści
"Twarz" .
Powieść sama w sobie wciągnęła mnie bardzo mocno i w mojej prywatnej opinii - obok równie mrocznego, niesamowitego
"Domu śmierci" - należy do najlepszych dokonań Koontza w ostatnich latach, od czasów nasączonej aurą przewrotnego kryminału
"Prędkości" . Atmosfera grozy, posępność, poczucie odosobnienia wiodących postaci, niepokojące zjawiska oraz wiele innych czynników, tworzą w tym utworze specyficzny nastrój typowy dla literackiego horroru, w którego treści co istotne, bardzo ciekawie zobrazowani zostali młodzi bohaterowie, wraz z typowymi dla swego wieku rozterkami, marzeniami i lękami
.
Szkoda jedynie przy edycji tej książki, że nasz wydawca nie pofatygował się o dołączenie do tej historii, powiązanej z nią noweli pod tytułem
"Darkness Under the Sun", opowiadającej o tym, jak noc zawładnęła pewnym młodym chłopcem i przyjęła go do szwadronu Śmierci
.
Na koniec dodam, że Dean Koontz standardowo nie mógł się powstrzymać i z lubością napomknął o ulubionych czworonogach, golden retrieverach, w znikomej ilości, ale jednak
. To już taka słabostka pisarza, podobnie jak w wielu wcześniejszych powieściach niemal każda broń to rewolwer Smith & Wesson kaliber 38 Chief Special, a każde auto bohatera to terenowy Ford Explorer bądź Expedition; ach, ten sentymentalny staruszek Dean
.
I jeszcze jedno, byłbym zapomniał. Wydarzenia opisane w niniejszej powieści biorą swój początek od makabrycznych zdarzeń gdzieś w przeszłości 25 października... równo dwadzieścia lat później ten koszmar powraca w fabule
"Co wie noc", a dziwnym zbiegiem okoliczności skończyłem czytać tę powieść kilka dni temu... a dokładnie 25 października... czyżby zatem spełniało się proroctwo z okładki, że "zło nigdy nie umiera"
.