Przed chwilą skończyłem oglądać "Odda Thomasa" i podobnie, jak Wilson - książki nie znałem (w ogóle w życiu Koontza nie czytałem).
Wspomniany film zaliczył bym raczej do tych z kategorii "oglądnąć i zapomnieć". Nie, że mi się nie podobał - wręcz przeciwnie. Jednak na pewno nie jest to jakiś hit, do którego można wracać. Ot, zwykły produkcyjniak mający na siebie zarobić, a nie wywrócić światek filmowy do góry nogami.
Tytułowy bohater - Odd Thomas - jest kucharzem w małym, prowincjonalnym miasteczku. Tym, co odróżnia go od tzw. "zwykłych ludzi" jest dar widzenia zmarłych. Wkrótce, jak się okazuje, kroi się większa sprawa, będąca osią fabuły.
Skąd ja to znam? A, już wiem: z "Przerażaczy" Petera Jacksona
Tylko, że w "Przerażaczach" chodziło o morderstwa popełniane przez ducha seryjnego mordercy, a tu chodzi o - jakież to odkrywcze - apokalipsę
Drugim filmem, z którym mi się Odd Thomas skojarzył był - choć w zdecydowanie mniejszym stopniu - "Constantine" (i jakby się uprzeć, to i trochę "Van Helsinga" by się tam znalazło). Po prostu schemat przerabiany już wiele razy...
A teraz przejdę do plusów i minusów filmu... Na plus na pewno można zaliczyć klimat i humor występujące w filmie (oraz trochę napięcia, szczególnie na początku). Na minus... cóż. Wszystko inne. Gdy znika napięcie i uczucie tajemnicy, to pojawia się schematyczność, przeładowanie efektami specjalnymi, a już te relacje między bohaterami (kto z kim i co planuje) zwyczajnie wzięte "z dupy" i na siłę wrzucone do filmu. Do tego pełno młodzieży i dwóch policjantów-prawie-nastolatków, co automatycznie wywołało u mnie
deja vu w postaci "Scarry Movie" i "American Pie"...
Jak napisałem na początku: w film z rodzaju "oglądnij i zapomnij".