Skończyłem nareszcie lekturę Krwawego Południka i obawiam się, że to, co tutaj napiszę wielu z Was się nie spodoba.
To moja czwarta książka McCarthy'ego, z przeczytanych dotąd (miałem za sobą Drogę, Dziecię boże i To nie jest kraj dla starych ludzi) widzi mi się ona jako najgorsza. Po pierwsze wynudziłem się w trakcie lektury KP. Nawet nie chodzi mi o nużący rytm ciągłego mordowania, ale o całokształt. Początek książki zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia żadnym klimatem, niby pustynia, niby pierwsze wyprawy Dzieciaka na Indian, a ja odebrałem to zupełnie beznamiętnie. Opisy niby porządne, metafory i porównania - wiadomo, Cormac to solidna firma - również trzymają poziom, a jednak jakoś to wszystko nie gra. Potem działo się już trochę więcej i jakoś się to czytało. Niemniej nie szokowały mnie obrzydliwości i brutalność - w trzech wcześniej czytanych książkach Cormaca też one były mocno obecne i nic z KP nie zrobiło na mnie wrażenia na tyle, by wzbudzić większe emocje. Precyzja opisu i oszczędność środków Drogi raczej jest nie do pobicia. Bogactwo i plastyczność opisu z Dziecięcia Bożego również nie została zdetronizowana. I co najważniejsze - szwarccharakter z TNJKDSL zrobił na mnie o wiele większe wrażenie niż Sędzia - bezwłosy, wielgachny mutant, ze swoją pseudofilozofią, niedopasowaniem do otoczenia... Był bezwzględny, brutalny, pozbawiony hamulców, jasne, ale wydawało mi się to strasznie wymuszone, jakby Cormac sam już nie wiedział co zrobić, by bardziej zaszokować. Napisałem o "pseudofilozofii", bo wywody sędziego faktycznie czytało mi się ze znudzeniem, części z nich z pewnością nie poświęciłem tyle uwagi, ile chciałby autor, ale zwyczajnie mnie nudziły, a ich sens wydawał mi się nie tyle naciągany, co raczej płytki i w dodatku ubrany w tak przekombinowaną formę, że zupełnie nie na miejscu - ktoś, kto gada w ten sposób, strzępi sobie język na marne, bo nie zostanie zrozumiany przez takich ludzi, jacy otaczali sędziego w powieści. Trochę w tym niby analogii do Chrystusa, którego mowa też nie była dla wszystkich, tyle że Sędzia byłby tu takim Chrystusem w negatywie, jednak i to jakoś mnie nie rusza. Cormac namalował obraz ludzi niezbyt inteligentnych czy mądrych, pozwalając im od czasu do czasu wdawać się w dyskusje z sędzią, choć do tych dyskusji sami oni intelektualnie, zdawać by się mogło, nie dorośli, więc to, co mówili, zupełnie mi nie pasowało, do ich obrazu zarysowanego przez autora.
Wreszcie zakończenie - dość jednoznaczne, choć z pozostawieniem tego posmaku niepewności - też raczej wyszło pretensjonalne, niż zgrabne. Sędzia polował na Dzieciaka przez kawał powieści, więc wydaje się jasne, że zabił go, kiedy ten niejako sam do niego przyszedł. O kim mówi epilog? Wydaje mi się, że o sędzi właśnie, z robienia takich dziwnych rzeczy przez całą książkę to on właśnie i nikt inny słynął.
Jestem marudny i czepiam się, choć nie mówię, że powieść jest zła. Sporo tu dobrego stylu, języka, błyskotliwego pisarstwa, sprawnie opowiedzianej historii i zręcznie zarysowanych realiów konkretnych czasów w konkretnym miejscu na ziemi. Problem w tym, że o ile poprzednie książki Cormaca wywołały we mnie gamę przeróżnych emocji, tak Krwawy Południk męczyłem nieprzyzwoicie długo, pogrążony w jakiejś zupełnej apatii, nie wzruszony niczym w tej książce. Podchodziłem do niej ze sporymi nadziejami, nastawiony bardzo pozytywnie i wciąż oczekiwałem czegoś, co mną jakoś wstrząśnie, tymczasem do końca się nie doczekałem, co owocuje rozczarowaniem. Myślałem już, że to ze mną jest coś nie tak, więc zacząłem w międzyczasie Władcę Pierścieni [trzeci raz w życiu] i po stu stronach skonstatowałem, że nadal lektura daje mi mnóstwo przyjemności, bawię się świetnie i towarzyszą jej zróżnicowane, całkiem intensywne emocje.
Możliwe, że zdejmowanie z czyichś głów skalpów szokuje za pierwszym razem, ale za setnym człowiek czyta już o tym jak o obieraniu ziemniaków i nawet informacja, że to biali skalpują zbrodniczo białych nie wzrusza go za szczególnie.
No dobrze, całokształt, obraz dzikiego zachodu zarysowany przez Cormaca jest zatrważający, nieprzyjemny i niepopularny, w dodatku daje świadomość pewnych rzeczy. Także dlatego mówię, że Krwawy Południk to dobra książka. Wciąż jednak, w moim odczuciu,
zaledwie dobra.
Edit:
Dodam jeszcze w kwestii hiszpańskich wstawek, że półroczna nauka tego języka (czyli skromne A1) pozwoliło mi zrozumieć, albo wywnioskować z kontekstu 2/3 a może i 3/4 treści po hiszpańsku, co oczywiście strasznie mnie jarało
Co nie zmienia faktu, że też uważam, że przypisy powinny się w książce znaleźć.